Wojciechowski wyjaśnił, że samorządy nie inwestowały, bo środki unijne nie były uruchomione, albo przetargi zostały dopiero ogłoszone, a jeszcze nie zostały podpisane umowy. - Po trzecie, wiele umów jest tak skonstruowana, że od momentu podpisania, do momentu wypłaty pieniędzy jest dużo większe opóźnienie niż w przeszłości – mówił.
Gość zakłada, że w 2017 r. będzie lepiej. - Około 3 proc., może z malutkim plusem, jeżeli chodzi o tempo wzrostu – mówił. - Głównym motorem tego wzrostu w pierwszej połowie, to jeszcze będzie konsumpcja gospodarstw domowych. Drugim motorem wzrostu będą inwestycje – dodał.
Największa niewiadoma dla gościa to kiedy ruszą inwestycje sektora prywatnego. - I nie odtworzeniowe, które podtrzymują moce produkcyjne, ale takie które je zwiększają. To jest główny motor wzrostów w długim okresie – tłumaczył.
W budżecie na rok 2017 r. mamy założony wzrost 3,6 proc.
- To jest nadmierny urzędowy optymizm. Chodzi o to, żeby chociażby prognozy relacji długu publicznego i deficytu do PKB nie wyglądały źle – ocenił Wojciechowski.
- Z punktu widzenia polityki fiskalnej dostrzegam zasadnicze niebezpieczeństwo. Mamy obraz relatywnie dobrej koniunktury. Ten okres powinien być wykorzystany na naprawę finansów publicznych, rozumiem przez to obniżanie relacji deficytu do PKB. Mam wrażenie,że rząd „jedzie po bandzie”, czyli stara się np. utrzymać deficyt poniżej 3 proc. Ale to nie jest powodem do zadowolenia. Tego wymaga od nas Unia Europejska. W takiej sytuacji gospodarczej jaką mamy, powinniśmy dążyć, żeby całe finanse publiczne były co najmniej zrównoważone – tłumaczył ekspert.