„Chcemy wyrazić w ten sposób przerażenie, gniew i ogromny smutek – można przeczytać w oficjalnym oświadczeniu. - To kolejny atak na kulturę, młodość, radość, na naszą wolność i tolerancję. Na to wszystko co nam – organizatorom festiwalu, artystom, profesjonalistom i widzom – jest najdroższe”.
O godzinie 15.00 wszystko w Cannes ma na minutę zamrzeć.
Atmosferę ostrożności i strachu czuje się na festiwalu na co dzień. Seanse spóźniają się zwykle o 15-20 minut, bo długo trwa szczegółowa kontrola widzów wchodzących do kina. Obowiązują najwyższe środki ostrożności. Każdy przechodzi przez bramkę jak na lotnisku, służby porządkowe sprawdzają każdy plecak, każdą torbę. Nigdy przedtem nie robiły tego tak dokładnie.
Po ulicach chodzą, zwykle trójkami, uzbrojeni policjanci. Ruch samochodowy na całym pasie nadmorskim jest znacznie ograniczony, a wzdłuż całego Bulwaru Croisette, tu gdzie przedtem ustawiali się mimowie i uliczni tancerze, zaparkowane są samochody policyjne. Dodatkowo jezdnię od chodnika oddzielają bardzo gęsto ustawione donice z roślinami. Są olbrzymie i ciężkie. Tak naprawdę stanowią barierę, przez którą nie zdołałby się przedrzeć rozpędzony samochód. Lazurowe Wybrzeże pamięta masakrę w Nicei.
Przed jednym z seansów prasowych ogłoszono nagle alarm bombowy. Zwarty tłum dziennikarzy czekających na pokaz nowego filmu Michela Hazanaviciusa odesłano spod kina, ewakuowano cały Pałac Festiwalowy. Sprawdzanie trwało ponad godzinę. Alarm okazał się fałszywy, wszystko wróciło do normy. Ale wciąż: norma to dzisiaj te patrole z długą bronią i psami.