Korespondencja z Brukseli
David Cameron może przejść do historii jako ten, który rozpoczął demontaż dwóch unii: brytyjskiej i europejskiej – takie komentarze dominują po ogłoszeniu wyników referendum, które zdecydowało o wyjściu Wielkiej Brytanii z UE. To pierwsze już faktycznie nastąpiło: wyniki pokazują, jak Londyn głosował przeciw prowincji, młodzi przeciw starszym, a Szkocja i Irlandia Północna przeciw Anglii i Walii.
W Edynburgu premier Szkocji zapowiedziała kolejne referendum w sprawie niepodległości i możliwości pozostania w UE, a w Belfaście słychać głosy o dołączeniu do Irlandii. Wielka Brytania pęka i politykom będzie bardzo trudno ją pozszywać. Skutki dla reszty Europy mogą być dramatyczne. Nie tylko dlatego, że odchodzi trzeci co do wielkości kraj, mocarstwo atomowe i centrum światowych finansów. Ale dlatego, że czołowi politycy na razie mają rozbieżne wizje, co robić dalej.
Szybki rozwód
Europejscy politycy zgodnie twierdzili, że Brexit byłby zły dla Europy. Teraz jednak część z nich próbuje się na Brytyjczykach odgrywać. – To nie będzie przyjazny rozwód. Ale powiedzmy sobie szczerze: nigdy nie była to zbyt bliska relacja miłosna – powiedział w wywiadzie dla niemieckich mediów Jean-Claude Juncker, przewodniczący Komisji Europejskiej.
Od piątku rano bardzo twardo powtarza on, że Brytyjczycy muszą jak najszybciej złożyć wniosek rozwodowy, czyli przekazać do Brukseli formalną notyfikację swojej woli wyjścia z UE, co umożliwi sięgnięcie po art. 50 traktatu o funkcjonowaniu UE. I da obu stronom dwa lata na wynegocjowanie zasad rozstania. Tymczasem David Cameron już zapowiedział, że tego nie zrobi, i decyzję pozostawia nowemu premierowi, który pojawi się prawdopodobnie w październiku. Ale kandydaci na to stanowisko też się wcale z notyfikacją nie spieszą. Konserwatywni liderzy Brexitu, czyli Boris Johnson, były burmistrz Londynu, i Michael Gove, minister sprawiedliwości, uważają, że można poczekać i prowadzić najpierw nieformalne rozmowy.