Ze strony opozycji czytamy, że do decyzji Brytyjczyków w referendum, przyczyniły się antyunijne emocje wytworzone przez polityków wprost antyeuropejskich, albo flirtujących z eurosceptycyzmem. A więc, że część odpowiedzialności spada tu na PiS.
Obóz rządzący nie pozostaje dłużny, dowodząc, że na postawę Brytyjczyków najbardziej wpłynęły unijne elity, które na każdy problem, który spotykał Wspólnotę, mieli tylko jedną odpowiedź: jeszcze więcej integracji. A zatem to euroentuzjaści, brukselscy koledzy PO czy Nowoczesnej, są winni Brexitowi.

Sęk w tym, że taka szermierka na argumenty i zarzuty w tej chwili jest zupełnie jałowa. Służy wyłącznie temu, by ugrać kilka dziesiętnych procenta poparcia wśród wiernego elektoratu. Źle by się stało, gdyby nasi politycy nie wyciągnęli z tego, co się stało, poważniejszych wniosków.

A sprawa jest poważna, i w obliczu Brexitu, jak rzadko kiedy, nasze elity polityczne powinny zdobyć się na ponadpartyjną współpracę. Trzęsienie ziemi w UE to ten moment, w którym należy myśleć w kategoriach racji stanu, a nie politycznych gierek.
Większa część klasy politycznej powinna dziś zdefiniować podnadpartyjnie, co leży w polskim interesie. A zatem po pierwsze – zachowanie polskiej obecności w UE, a po drugie – niedopuszczenie do wyłonienia się Unii dwóch prędkości, przy czym Polska znajdzie się wśród członków drugiej kategorii.

Dlatego PiS nie może dłużej flirtować z narodowcami, którzy wprost domagają się wyjścia Polski z UE. Zaś opozycja nie może dalej wpychać w politycznym sporze PiS w antyeuropejską retorykę poprzez używanie instytucji europejskich do wojny z rządem.
Spór o Trybunał Konstytucyjny jest bardzo ważny, ale trzeba go szybko rozwiązać, bo przed nami znacznie poważniejsze wyzwania, do których polska klasa polityczna powinna podejść zjednoczona. Jeśli Unia się rozpadnie, nikogo nie będzie wówczas obchodzić, czy na krajowym podwórku rację miał PiS, PO, Nowoczesna czy KOD.