Był sympatyczny, zawsze uśmiechnięty, na nic i na nikogo nie narzekał: złoty medalista igrzysk w Tokio (1964) i srebrny z Meksyku (1968), wielki mistrz kategorii lekkiej (60 kg).
W drużynie Feliksa Stamma był wspaniałym następcą takich asów, jak Aleksy Antkiewicz (olimpijskie srebro w Helsinkach – 1952) czy Henryk Paździor (złoto w Rzymie – 1960).
Jego rówieśnik Marian Kasprzyk (złoto w Tokio, brąz w Rzymie) mówi o nim krótko: – wspaniały kolega i cudowny człowiek. A pytany o pięściarskie zalety opowiada „Rzeczpospolitej": „Miał znakomity lewy prosty i szybką, suchą kontrę, którą przewracał znacznie silniejszych od siebie. Zabijaką nigdy nie był, ale się ich nie bał. W ringu wyczulony na każdy ruch rywala, sam poruszał się bardzo sprawnie. Trudny do trafienia. Sylwetkę miał trochę sztywną, ale radził sobie z najlepszymi. Moim zdaniem nie przegrał finałowej walki w Meksyku z Amerykaninem Ronaldem W. Harrisem. Powinien mieć drugie olimpijskie złoto, tak jak Jurek Kulej".
Mieli się spotkać w maju na warszawskim Torwarze, gdzie rozgrywano turniej poświęcony pamięci ich wybitnego trenera. Ale Grudzień już wtedy był w szpitalu.
Jego brak w malejącym z roku na rok gronie naszych wybitnych pięściarzy był zapowiedzią nadchodzącego nieszczęścia. Nikt nie mówił tego głośno, ale informacje powtarzane po cichu nie były optymistyczne.