Punktacja sędziów (116:111, 117:110, 115:112) nie oddaje tego, co działo się w Barclays Center na Brooklynie. Polak padł wprawdzie na deski w ostatniej, 12. rundzie, po prawym sierpowym pięściarza z Nowego Jorku, ale szybko się podniósł i ruszył do ataku. Jacobs wygrał to starcie dwoma punktami (10:8), ale cała walka była bliska remisu.
Tym razem ściany (sędziowie) pomogły jednak wyraźnie byłemu mistrzowi świata wagi średniej. To on był głównym aktorem bokserskiego wieczoru, na plakatach reklamujących walkę nie było Macieja Sulęckiego, tylko Daniel Jacobs, człowiek, który pokonał przed laty raka kości.
Co więcej – Polaka nie zaproszono na konferencję prasową po zakończeniu pojedynku. Zrobił swoje, pokazał się z dobrej strony, zmusił faworyta do najwyższego wysiłku, jak to ocenił trener Jacobsa, ale na tym jego rola się skończyła.
Ci, którzy liczyli, że 31-letni Jacobs szybko upora się z Sulęckim, byli zaskoczeni. Niesłusznie potraktowano Polaka z przymrużeniem oka, zapomniano, że wygrywał już w USA, m.in. z niepokonanym wtedy Hugo Centeno Jr., Derrickiem Findleyem czy w ubiegłym roku z byłym mistrzem świata amatorów i zawodowców, urodzonym w Ekwadorze Niemcem Jackiem Culcayem.
28-letni Sulęcki, który poniósł pierwszą porażkę w karierze, przyznał, że Amerykanin okazał się niewygodnym przeciwnikiem, ale też trochę przereklamowanym. Postrzegany w dużej mierze przez pryzmat znakomitej, choć przegranej walki z Giennadijem Gołowkinem, zdaniem wielu ekspertów wydawał się nieosiągalny dla mało znanego polskiego pięściarza.