Adamek mówił, że kończy, gdy przegrał z Wiaczesławem Głazkowem, Arturem Szpilką i został znokautowany przez Erika Molinę. Teraz, gdy sam znokautował Joeya Abella, poczuł się młodziej.
Ci, którzy kończą kariery we właściwym momencie, są w zdecydowanej mniejszości. I nie chodzi tylko o zero po stronie porażek. Udało się to dawno temu mistrzowi wagi ciężkiej Rocky'emu Marciano, bez przegranej kończył karierę Walijczyk Joe Calzaghe, a w ubiegłym roku ostatni amerykański mistrz olimpijski Andre Ward. Lennox Lewis zawiesił rękawice na kołku po wygranej z Witalijem Kliczką, bo zrozumiał, że w rewanżu może mieć problem.
Floyd Mayweather Jr. nie przegrał od 1996 roku i choć oficjalnie zakończył karierę wygraną z Andre Berto trzy lata temu, to wrócił w ubiegłym roku, by stoczyć pojedynek za 200 mln dolarów z gwiazdorem MMA Conorem McGregorem i pobić rekord Marciano. Ale zrobił to na swoich warunkach, w celach biznesowych. Z wielkim mistrzem boksu chyba nie zaryzykowałby już konfrontacji.
Pamiętam rozmowę sprzed lat z Kazimierzem Paździorem, złotym medalistą olimpijskim z Rzymu (1960). On zszedł ze sceny w wieku 26 lat. Nie widział już sportowego celu przed sobą, chciał skończyć studia. Jerzy Kulej, dwukrotny mistrz olimpijski, mógł walczyć o trzecie złoto, ale choć dalej wygrywał, uznał, że lepiej nie ryzykować.
Ale taki Bernard Hopkins swój kolejny tytuł zdobył mając 49 lat. Jest najstarszym mistrzem świata. Dwa lata później został znokautowany przez Joe Smitha Jr. i dopiero wtedy pożegnał się z ringiem. Bracia Kliczko kończyli po czterdziestce. Starszego Witalija wciągnęła polityka i oddał pas WBC, a młodszy Władimir, jeden z najdłużej panujących czempionów, żegnał się znakomitą, choć przegraną, walką z Anthonym Joshuą, dziś mistrzem świata wagi ciężkiej trzech organizacji.