Ceny rosną, bo napędzają je przede wszystkim płace, a te z kolei podnoszą oczekiwania pracowników, którzy już doskonale wiedzą, że jest ich za mało w porównaniu z potrzebami pracodawców, i mogą sobie pozwolić na większe żądania. Tempo wzrostu płac w sektorze przedsiębiorstw osiągnęło poziom 6,6 proc. rok do roku i nie zatrzymały go nadzieje, że powstrzyma je nieco napływ pracowników z Ukrainy. Co więcej, także oni żądają coraz więcej, bo wiedzą, że przynajmniej część z nich ma szanse na zatrudnienie za naszą zachodnią granicą. I co prawda do celu inflacyjnego ustalonego przez NBP na 2,5 proc. jeszcze nieco brakuje, ale ruch cen w górę jest faktem, a o życiu z deflacją raczej na długo możemy zapomnieć.

Niby wszystko jest jeszcze bardzo dobrze – według ekonomistów polska gospodarka może w tym roku wzrosnąć nawet powyżej 4 proc. Poziom indeksu PMI, oceniający koniunkturę w przemyśle, jest na bardzo wysokim poziomie, co więcej, widać, że zaczynają się rozkręcać inwestycje, których hibernacja była jednym z głównych problemów naszej gospodarki. Ale sytuacja trochę przypomina raj, wokół którego zbierają się czarne chmury. Napięcia na rynku pracy będą narastać, tym bardziej że już wkrótce firmy odczują efekty ograniczenia wieku emerytalnego, co może oznaczać osiągnięcie prawa do zasłużonego odpoczynku nawet przez 400 tys. osób, z których jedynie 130 tys. już teraz faktycznie nie pracuje. To zaś nieuchronnie prowadzi do wzrostu kosztów ponoszonych przez firmy, które w odpowiedzi podnoszą ceny. Wspiera je w tym rosnąca konsumpcja, będąca zasługą zarówno wyższych płac, jak i efektu 500+.

Czym to się wszystko skończy? Prawdopodobnie zacieśnieniem polityki pieniężnej znacznie wcześniej, niż planowano. Podwyżka stóp spodziewana na przełomie 2018 i 2019 r. może nadejść wcześniej. To może schłodzić gospodarkę i dać firmom chwilę oddechu. Ale nie zmieni to sytuacji na rynku pracy, co zmusi firmy m.in. do znaczących zmian technologicznych, w których pierwsze skrzypce grać będzie automatyzacja.