Potem mamy przepaść – na kolejnych miejscach na podium zmieniają się Czechy z Wielką Brytanią (plus minus po 6,5 proc.), ale nawet gdyby je zsumować, to nie uzbiera się nawet połowa tego, co bierze lider, nasz zachodni sąsiad. Choć jego udział spada – w 2015 r. było to 28,2, a w 2016 r. 27,4 proc., i dobrze, bo to oznacza, że nasze produkty zdobywają powoli także inne rynki – to gdyby Niemcom coś się odwidziało, nasza gospodarka długo nie mogłaby się podnieść. Ich też by to zabolało, bo jesteśmy, w zależności od tego, na jakie statystyki patrzeć, piątym bądź szóstym rynkiem pod względem importu i ósmym – eksportu. Ale prawdą jest, że w tym związku to nam powinno zależeć bardziej.

Jest to też partner cenny z tego powodu, że w obrotach handlowych mamy utrzymującą się sporą nadwyżkę. Co więcej, Niemcy są także największym inwestorem bezpośrednim w Polsce, z zaangażowaniem na koniec 2015 r. sięgającym blisko 136 mld zł. Tak, wiem, już słyszę głosy o uzależnieniu, lennie, transferze zysków itd. Globalna gospodarka jest jednak siecią naczyń połączonych, a nam do roli silniejszego rozgrywającego jeszcze daleko. A polskie firmy znakomicie korzystają i na wymianie z Niemcami, i na obecności tamtejszych przedsiębiorstw w naszym kraju.

Nie uważam, że te liczby mają determinować wiernopoddańczą ugodowość. W stosunkach z Niemcami warto jednak pamiętać o twardych faktach.