W świecie, w którym przebicie się z przekazem reklamowym jest trudne i kosztowne, szarganie świętości się opłaci. Niestety.
Z pierwszych danych cytowanych przez Wirtualne Media wynika, że po skandalu, jaki wybuchł trzy tygodnie temu i doprowadził do kryzysu wizerunkowego produkującej Tigera firmy Maspex, sprzedaż tego napoju energetycznego wzrosła. Nie sądzę, by zarząd firmy chciał obrazić kogokolwiek, dla kogo powstanie warszawskie to świętość. Raczej wymknęły mu się spod kontroli działania w mediach społecznościowych. Z natury rzeczy są one szybkie, tu okazały się zbyt szybkie. Młodzi ludzie, którym je powierzono i powiedziano, że ma być kontrowersyjnie, nie wyczuli, że są granice kontrowersji.
Ale granice te będą się przesuwać. Nie tylko dlatego, że polskie społeczeństwo coraz bardziej dzieli się na plemiona (nie tylko zresztą polityczne), okładające się bez pardonu inwektywami. W dyskursie publicznym dobre maniery i pewna poprawność dawno przestały mieć znaczenie. Dlaczego mieliby ich przestrzegać spece od marketingu? Jest mocno i zdecydowanie. Zwłaszcza w tzw. social mediach. W 140 znakach Twittera nie ma miejsca na zniuansowany przekaz i ważenie racji. By wypowiedź poszła w świat, stała się tzw. wiralem podawanym z rąk do rąk, musi być jędrna, wręcz dosadna. Inaczej się nie przebije.
Marketing już w latach 90. odkrył wirale jako tanią i szybko rozpowszechniającą się w internecie formę reklamy. Przekazy takie są często kierowane do pieczołowicie wyselekcjonowanych – ze względu na wiek, zainteresowania czy styl życia – grup o różnym stopniu wrażliwości i wartościach. Nie ma znaczenia, że przekaz może razić czy wręcz ranić kogoś, kto do grupy docelowej nie należy. A nawet jeśli, to sprowokowany skandal tylko wzmacnia rozpoznawalność marki. Wszystko w myśl zasady: nieważne, czy mówią dobrze czy źle, byle po nazwisku.
Konsument, ogłuszony mnogością przekazów i skołowany reklamami atakującymi zewsząd – z radia, telewizji, internetu i billboardów – często nawet nie zdaje sobie sprawy, że kupuje jakiś towar, bo uległ marketingowi. Gdy bezradny staje w hipermarkecie przed gigantycznym regałem wypełnionym dziesiątkami rodzajów napojów energetycznych, piw czy keczupów, mimowolnie sięga po ten, którego marka mu coś mówi. Nieważne, czy ją zna, bo producent sponsoruje sportowców, czy dlatego, że wywołał skandal.