W czerwcu, na konferencji w Sintrze, stwierdził tylko, że w strefie euro mogą za jakiś czas dawać o sobie znać „siły reflacyjne" i ta krótka wzmianka stała się sygnałem do wyprzedaży obligacji rządowych na światowych rynkach. Inwestorzy uznali bowiem, że Europejski Bank Centralny za parę miesięcy zacznie ograniczać rozmiary swojego programu QE, czyli m.in. kupować mniej obligacji państw strefy euro. W czwartek, na konferencji po posiedzeniu Rady Prezesów EBC, Draghi uspokajał wszystkich, że przedwczesnego ograniczania QE nie będzie. Nie jest ono nawet dyskutowane. Stwierdził jednak, że może być dyskutowane dopiero na jesieni. Wielu spekulantów pomyślało wówczas pewnie: „Aha! Na jesieni! Czyli we wrześniu będą podejmować decyzje o ograniczaniu QE!". Euro w wyniku tego ostro się umocniło wobec dolara. Chyba nie takie miał intencje Draghi...

To, że za jakiś czas EBC zacznie zmniejszać program QE, nie powinno być dużym zaskoczeniem. To, że jeszcze bardzo długo utrzyma stopy procentowe na rekordowo niskim poziomie, też wydaje się być oczywistością. Zaskakujące jest jednak to, że inwestorzy zaczynają się doszukiwać drugiego dna w słowach prezesa EBC. I robią to, choć prowadzi on politykę pieniężną w sposób dużo bardziej uporządkowany niż choćby Janet Yellen, szefowa amerykańskiej Rezerwy Federalnej. Być może przykładają do analizy jego wypowiedzi nadmierną wagę. A przecież bank centralny ma ograniczone możliwości działania. Draghi niemal na każdej swojej konferencji wzywa europejskich polityków do przeprowadzania reform, bez których Europa nie wyjdzie z kryzysu. A oni go jakoś nie słuchają.