Dla podatnika nie ma jednak znaczenia, czy kolejna danina będzie nazwana opłatą, składką czy abonamentem. Ważne, że rząd wyciągnie ją z naszej kieszeni. Jak pokazują zebrane przez „Rzeczpospolitą" szacunki, skala tej operacji będzie ogromna – w sumie sięgnie nawet 13 mld zł rocznie. W tej kwocie zawierają się m.in. opłata paliwowa, składka na energetyczny rynek mocy, ale też opłata za wodę dla firm, podatek od galerii handlowych czy e-papierosów. To na razie plany. Jeśli dodać do tego koszty wprowadzonych już przez rząd Beaty Szydło – często ukrytych – danin, otrzymamy 25 mld zł dodatkowych obciążeń. Czyli tyle, ile ma kosztować w tym roku program 500+.

Tylko pozornie te dwie kwoty nie mają ze sobą związku. Bo chociaż politycy PiS zapewniają, że opłata paliwowa posłuży poprawie stanu dróg, a ta płacona w rachunkach za prąd przyczyni się do zwiększenia bezpieczeństwa dostaw energii, to gdyby nie rozbuchane wydatki socjalne, pieniądze na te inwestycje można byłoby znaleźć gdzie indziej. Tym bardziej że sytuacja budżetu jest dziś najlepsza od wielu lat, między innymi dzięki uszczelnieniu systemu podatkowego oraz znaczącemu zwiększeniu ściągalności danin – za co należą się rządowi zasłużone brawa.

Wprowadzanie tylu nowych parapodatków pokazuje, że do rządzących dociera wreszcie prosta prawda: rozdanie kilkudziesięciu miliardów złotych (koszty realizowanych programów socjalnych FOR szacuje na 39 mld zł w 2018 r.) nie może pozostać obojętne dla budżetu. Szkoda tylko, że słony rachunek za tę lekcję podstaw ekonomii musimy teraz zapłacić wszyscy.