Komitet odrzucił przy tym propozycję ministra finansów, który chce powiązać obniżony wiek ze stażem pracy – 35 lat dla kobiet i 40 lat dla mężczyzn. To ograniczyłoby liczbę osób wcześniej odchodzących z rynku pracy.

Problem w tym, że od wydłużania wieku emerytalnego nie można uciec. Tak jak nie można cofnąć czasu. Żyjemy coraz dłużej – w ciągu ostatnich 20 lat średnia długość życia Polaków wydłużyła się o trzy lata. Obecne systemy emerytalne nie są w stanie tego wytrzymać. Dlatego w kierunku wydłużania wieku emerytalnego idzie już większość krajów europejskich. Były premier Szwecji Fredrik Reinfeldt proponował, by jego rodacy szli na emeryturę nie w wieku 65 lat, ale 75.

Powód? Gigantyczne koszty. Tylko w tym roku na zasypywanie dziury w ZUS budżet wyda 44 mld zł. W Polsce obniżenie wieku emerytalnego może też uderzyć w rynek pracy, który trzeba będzie ratować, ściągając setki tysięcy imigrantów. Chyba nie o to chodzi tak dbającym o interes pracowniczy władzom.

Owszem, Niemcy też zrobili wyłom w swojej polityce podnoszenia wieku emerytalnego do 67 lat i umożliwili części obywateli wcześniejsze – nawet już od 63. roku życia – pobieranie świadczeń. Ale dotyczy to tylko tych, którzy przez 45 lat opłacali składkę emerytalną. To o pięć–dziesięć lat więcej niż w przypadku propozycji polskiego resortu finansów. A warto politykom przypomnieć, że Niemcy są dużo bogatszym krajem niż Polska.

Jeśli już jednak rząd PiS musi spełnić swoje obietnice wyborcze, to niech robi to z jak najmniejszą szkodą dla państwa. Dlatego wybór propozycji ministra finansów byłby mniejszym złem i przynajmniej oddaliłby nas od katastrofy.