Ceny mieszkań w największych miastach w Polsce w ostatnich kwartałach systematycznie rosną. Na razie jeszcze w umiarkowanym tempie, ale mimo rekordowej sprzedaży przewagę zdaje się osiągać popyt i w niektórych miastach średnie ceny transakcyjne w skali roku rosną już o około 10 proc. Na dodatek pojawiają się pierwsze sygnały, że dotychczasowy balans na rynku może zostać zachwiany.

Popyt na mieszkania nie spada, bo stopy procentowe są niskie, finansowanie jest tanie, a oszczędności w gospodarce przybywa i gdzieś je trzeba ulokować (banki twierdzą, że w tym roku sprzedaż hipotek wzrośnie znowu o kilkanaście procent). Podaż może zostać ograniczona, bo deweloperzy mają nie tylko trudniejszy dostęp do atrakcyjnych gruntów, ale i do wykwalifikowanych pracowników. Jeśli ograniczą budowy i sprzedaż, a duży popyt się utrzyma, zaczną szybciej niż do tej pory podnosić ceny. To z kolei może przyciągnąć na rynek popyt spekulacyjny, który dodatkowo wywinduje ceny mieszkań. W takim scenariuszu rentowność nowo kupowanych mieszkań będzie spadać.

Chyba że w górę pójdą również czynsze, a to zjawisko też jest obserwowane. Właściciele muszą to robić, aby znaleźć chętnych na wynajmowane mieszkanie. Na rynku pojawia się coraz więcej graczy i jest on bardziej niż kiedyś konkurencyjny, a popyt nie jest aż tak duży, aby właściciele mogli oferować niski standard za wysokie czynsze. Jeśli chcą więc podnieść stawkę, konieczne jest podwyższenie standardu lokali, co też kosztuje i może chwilowo negatywnie wpływać na rentowność inwestycji.

Obecny stan rynku nie jest dany raz na zawsze i może się okazać, że za jakiś czas popyt osłabnie w relacji do podaży, co może przyczynić się do zmniejszenia stawek czynszów i spowoduje spadek rentowności istniejących mieszkań. Z drugiej strony ceny nowych nie powinny w takiej sytuacji zwiększać się w dużym tempie. ©? „Lokator mieszka

coraz bardziej komfortowo"