Czy przekonałby was szczytny cel – zapewnienie polskim wsiom, miasteczkom i metropoliom równych chodników, na których nie łamalibyśmy sobie nóg? Przyznaję: tę posuniętą do granic absurdu ideę zmyśliłem, by zilustrować, w jakim kierunku zmierza polityka finansowa państwa. Oto bowiem, jeśli jest taka publiczna potrzeba, władza wymyśla nowe obciążenie i powołuje nowy fundusz – oddzielny „portfel" do finansowania kolejnego programu.

Rządzący dowodzą przy tym, że wcale nie podnoszą podatków, bo to przecież tylko danina solidarnościowa, opłata emisyjna, opłata za korzystanie z akwenów wodnych czy co tam jeszcze wymyślą. Zresztą wyższe obciążenia są często ukryte albo uderzają w zamożnych, a nie w zwykłego Kowalskiego... Wyjątkiem jest opłata emisyjna, za pomocą której państwo chciałoby od 2019 r. sięgać głębiej do kieszeni każdego kierowcy. Choć spodziewam się, że rząd ją odroczy, jeśli ceny paliw nie spadną.

Obciążenia obywateli i firm stopniowo rosną, ale pieniądze trafiają głównie poza budżet państwa. Nie zwiększają jego elastyczności oraz nie dają swobody manewru rządu – tego i następnych. Są znaczone i nie można ich łatwo przeznaczyć na inny cel, choćby nagle gdzieś indziej były bardziej potrzebne. O ile w ostatniej dekadzie XX w. trwało wchłanianie funduszy celowych przez budżet państwa, o tyle teraz mamy trend przeciwny: rząd ma zbyt wiele takich „portfeli". Fundusze się mnożą, a pieniądze leżą na nich często bezużytecznie. Władza zmuszona jest robić prawne salta, by zmieniać ich przeznaczenie. Tak oto pochodzące ze składek pracodawców pieniądze z Funduszu Pracy trafią na, szczytne skądinąd, wsparcie osób niepełnosprawnych, które jednak powinno być zadaniem budżetu. Nikogo nie dziwi już, że na Fundusz Kolejowy idzie opłata drogowa od paliw, czyli składają się na niego kierowcy samochodów.

Tymczasem sam budżet jest coraz bardziej obciążony wydatkami sztywnymi, których tak jak np. 500+ nie da się ograniczyć z dnia na dzień. Nawet teraz, przy rewelacyjnej koniunkturze gospodarczej, rządzący mają coraz mniejszą swobodę manewru. Stąd taki opór przed spełnieniem postulatów niepełnosprawnych i ich rodziców protestujących w Sejmie.

Gdy przyjdą lata chude, pojawią się żądania, by rząd inwestycjami pobudzał gospodarkę. Ale pieniędzy w budżecie ubędzie. Co wtedy zrobi? Zadłuży się, a potem wymyśli kolejny fundusz i nałoży kolejną opłatę, równie absurdalną, jak mój fikcyjny narzut na buty.