Oto jesteśmy bowiem w środku tzw. dziury bilansowej. Z jednej strony wyłączane i remontowane są stare bloki węglowe, z drugiej – nowe inwestycje energetyczne powstają z dużym opóźnieniem.

Na wrzesień zaplanowano w rezerwie najmniejszy wolumen mocy w tym roku, raptem 2,8 tys. MW. Jeśli po wakacjach upał nie odpuści, a rzeki będą miały niski poziom i bloki nie będą odpowiednio schładzane, możemy mieć spore problemy. Paradoksem jest, że może do tego dojść w momencie, gdy na hałdach zalegać będą tony węgla, który teoretycznie miał nam zapewnić niezależność energetyczną na dekady. Warto przypomnieć, że na utrzymanie kopalń Polska Grupa Górnicza otrzymała niedawno 2,5 mld zł kroplówki.

PSE zakłada, że jeśli zaostrzone zostaną normy emisyjne, to do 2035 r. Polska musi zbudować moce wytwórcze rzędu 23–30 GW. Dla porównania: nowo budowany blok w Kozienicach będzie miał moc niewiele ponad 1 GW. Tak więc skala niezbędnych inwestycji jest ogromna.

Z raportu PSE wynika także, że bez importu prądu nie da się zbilansować zapotrzebowania na energię. Polska ma techniczne możliwości odbioru prądu z Ukrainy, ale linia 750 kV, którą do Polski może trafiać nawet 2000 MW energii z elektrowni atomowej Chmielnicka, od 23 lat nie jest wykorzystywana.

Przed rządem stoi więc trudne zadanie opracowania nowej, spójnej strategii energetycznej. Plan rozwoju wicepremiera Mateusza Morawieckiego zakłada uniknięcie blackoutu i uniezależnienie się od importu energii. Ale nie da się tego zrobić bez inwestycji i odpowiedzi na pytania, co dalej z atomem oraz jak ma wyglądać rozwój odnawialnych źródeł energii, z którymi walczy minister energetyki Krzysztof Tchórzewski.