Pamiętam rozmowę z Jackiem Męciną, ówczesnym wiceministrem pracy, który na Forum Ekonomicznym w Krynicy w 2015 r. mówił mi, że spadające bezrobocie to dla polityków wymarzona sytuacja, jednak jest taki jego poziom, który gospodarce zaczyna szkodzić. To, co sygnalizował prof. Męcina, za chwilę może zacząć się ziszczać. Firmy mają coraz większe problemy ze znalezieniem pracowników, a agencje zatrudnienia już zaczęły o nich walczyć.

Od lat powtarzam, że kryzys jest szansą. Cały czas zarabiamy znacząco mniej niż Europejczycy na Zachodzie. Nie możemy być wiecznie skansenem nisko płatnej pracy. Aby znaleźć pracownika, warto go skusić nie tylko pozapłacowymi benefitami i atmosferą w zespole, ale też lepszymi zarobkami. Upatruję w kryzysie potencjalną korzyść: nasze płace mogą wreszcie zacząć rosnąć z impetem.

Jednak by niski poziom bezrobocia nie zaszkodził poważnie naszej gospodarce, potrzebujemy długofalowej polityki zatrudnienia. I nie chodzi tu o chwilowe otwarcie granicy dla Ukraińców czy Białorusinów, tylko o cały arsenał środków, które należy zacząć stosować, by utrzymać poziom zatrudnienia na odpowiednim poziomie. Potrzeba do tego ponadpartyjnej zgody, by polityka ta była prowadzona długofalowo, a nie tylko do kolejnych wyborów.

Być może nadszedł wreszcie czas, by pomyśleć o naszych rodakach porozrzucanych po krajach dawnego ZSRR. Może warto przygotować kompleksowy program repatriacji z prawdziwego zdarzenia. To ludzie kochający nasz kraj nie mniej niż inni Polacy. Od lat marzą, by wrócić na ojcowiznę. Chcą się tu uczyć, pracować, rodzić i wychowywać dzieci. Repatrianci to nie tylko nasze zasoby, to nasze dobro narodowe. Czas o nie zadbać nie tylko w kontekście problemów emerytalnych czy też rynku pracy. To nasz narodowy obowiązek wobec rodaków.