Tyle że część Polaków, które ma oszczędności, może być takim tanim pieniądzem zniecierpliwiona. Bo trudno reagować inaczej, gdy odsetki na kontach bankowych przyrastają w ślimaczym tempie. A ostatnio nawet w tempie wolniejszym niż wzrost cen w sklepach. Inaczej mówiąc, nasze skumulowane oszczędności zamiast zwiększać swoją wartość, właśnie ją realnie tracą. W tym kontekście informacja, że taka sytuacja może potrwać nawet do przyszłego roku, nie jest dobrą informacją.

Wielkiego zachwytu tanim pieniądzem nie widać także wśród przedsiębiorców. Co prawda – jak wynika z badań koniunktury prowadzonych przez Główny Urząd Statystyczny – wyraźnie mniej firm narzeka, że wysokie odsetki bankowe czy trudności z uzyskaniem kredytu są dla nich barierą w prowadzeniu działalności. Jednocześnie jednak stosunkowo niskie koszty kredytów nie zachęciły ich do zwiększania swoich inwestycji w zeszłym roku. Warto tu przypomnieć, że w 2016 r. wydatki inwestycyjne większych przedsiębiorstw spadły realnie o 13,2 proc. w porównaniu z 2015 r.

Oczywiście jest też grupa bardzo zadowolonych z taniego pieniądza. Tu mieszczą się przykładowo osoby które spłacają kredyty ze zmiennym oprocentowaniem. W przypadku gospodarstw domowych niższe raty to wartość nie do przecenienia. W końcu korzysta też państwo, które – m.in. dzięki niskim stopom procentowym – obniża koszty obsługi długu. Jak wyliczał wicepremier Mateusz Morawiecki, jeszcze kilka lat temu koszty te wynosiły ok. 40 mld zł rocznie, obecnie spadły do ok. 30 mld zł.

W tym komentarzu nie podejmę się nawet próby zbilansowania korzyści i strat z taniego pieniądza. Jednak takie analizy prowadzi bank centralny i miejmy nadzieję, że gdy negatywne skutki zaczną przeważać nad pozytywnymi, to nie zawaha się podwyższyć stóp, choćby było to nie na rękę rządowi.