Tyle statystyki bazujące na danych dużych producentów jaj oraz ich dużych odbiorców. Wątpię jednak, by uwzględniały one jajeczną szarą strefę – działającą wszak całkiem legalnie na dziesiątkach bazarków w całej Polsce. Na każdym z nich jest co najmniej kilka stoisk, które sprzedają świeże jaja z niewielkich przydomowych hodowli. Sama w ten sposób od lat zaopatruję się na warszawskim Wolumenie, gdzie wielu klientów ma swój stragan, gdzie regularnie kupują warzywa i właśnie jaja. Wprawdzie nie konkurują cenowo z ofertą supermarketów – zwłaszcza w okresach wielkanocnych promocji, gdy na okładkach sieciowych gazetek królują jajka i biała kiełbasa – lecz nie narzekają na brak amatorów. Dowodzą tym samym, że w przypadku jaj nie kierujemy się wyłącznie najniższą ceną.

Chociaż eksperci zapewniają, że jajo klatkowe jest równie wartościowe jak to ekologiczne, to amatorzy tych drugich twierdzą stanowczo, że nawet jeśli wartość żywieniowa jest taka sama, to i tak jest spora różnica w smaku oraz w świeżości. I są gotowi za tę różnicę więcej zapłacić. Co prawda, nie tak znowu dużo więcej. Co ciekawe, ubiegłoroczna afera drobiarska na Zachodzie, która wywindowała ceny jaj w sklepach, także tych w Polsce, nie dotknęła specjalnie bazarów. Rynkowe prawa podaży i popytu ograniczyły tam podwyżki.

W rezultacie ekojaja ze straganu są dzisiaj niewiele droższe od tych klatkowych. Kury wolno chodzące na wiejskim podwórku najwyraźniej znają prawa wolnego rynku. Wiedzą, że trzeba dbać o jakość i efektywność. W przeciwnym razie popyt na ich jaja spadnie, a wtedy one mogą wylądować w rosole.