Jestem daleki od twierdzenia, że zagrożone powinny się czuć francuskie marki, Dior czy Chanel, ponieważ ich renoma jest budowana od dekad, a kosmetyki są tylko częścią tych modowych imperiów, wydających miliardy na promocję. Polskie firmy są jednak w stanie skutecznie zawalczyć o swoją pozycję. Inglot już dawno postawił na otwieranie własnych salonów w najlepszych lokalizacjach. Jak zauważa nawet konkurencja, bije na głowę rywali szerokością oferty.

Dr Irena Eris po latach rozwijania eksportu otwiera własne stoiska, także w ekskluzywnym otoczeniu. Dla innych szansą na zyski jest produkcja pod markami sieci handlowych. Wizerunku na tym nie zbudują, ale to pierwszy krok do budowy kosmetycznych imperiów.

Jednak wiele polskich firm rośnie na fali innego trendu: mody na produkty ekologiczne, bez sztucznych dodatków czy konserwantów. Takie kosmetyki mają znacznie krótsze terminy przydatności, często muszą być przechowywane w chłodni, co znacznie utrudnia sprzedaż na dłuższe dystanse. Jednak klientów poszukujących właśnie takiej oferty przybywa najszybciej. Oni nie chcą perfum masowo produkowanych ze sztucznych esencji i sprzedawanych nawet tysiące procent powyżej kosztów produkcji. Szukają zapachów z naturalnych ekstraktów – wcale nie tańszych, ale niepowtarzalnych.

W tym właśnie tkwi największa szansa rynku kosmetycznego, ponieważ już teraz nie brakuje na nim najróżniejszych nisz. Do tego wciąż powstają nowe, i to w zupełnie nieoczekiwanych miejscach.