Dziwna, bo przecież w połowie ubiegłego roku zaczął działać rządowy program 500+, który zasila kieszenie rodzin z dziećmi kwotą blisko 2 mld zł miesięcznie. Wydatki świąteczne to za mało, aby wyjaśnić tę sytuację. Podobnie jak taniejący funt oznaczający mniejsze rodzinne przepływy z Wysp.
Jak zatem to wytłumaczyć? Po pierwsze, po kilku latach pojawiła się w końcu inflacja, i to odczuwalna nie tylko dla tankujących paliwa. Zaczęto odważniej i częściej mówić o wzroście cen produktów i usług w kolejnych miesiącach (nie tylko surowców), podwyżkach wynagrodzeń, przyspieszającej gospodarce itd. Czy zatem ubytek depozytów to efekt większej pewności siebie konsumentów? Zapewne tak.
Na konkretne wnioski jeszcze za wcześnie. Warto poczekać bowiem na statystyki styczniowe i lutowe. Można jednak zaryzykować tezę, że Polacy wraz z powrotem inflacji ruszyli gremialnie na poszukiwanie innych sposobów ulokowania oszczędności niż na lokatach. W styczniu inflacja sięgnie w Polsce blisko 2 proc. Dla porównania średnie oprocentowanie rocznej lokaty w banku to zaledwie 1,4 proc. W ujęciu realnym oszczędzający zaczną więc tracić.
W bankach już od kilku miesięcy zamożniejsi klienci (ale nie tylko oni) masowo pojawiają się w okienkach bankowych i proszą o likwidację dużych lokat. Powód? Zakupy na rynku nieruchomości: lokali na wynajęcie, dla dzieci, w miejscowościach wypoczynkowych.
W grudniu, po wielu miesiącach marazmu, mocno w górę ruszyła warszawska giełda. Jej główne indeksy w ostatnich kilku tygodniach wzrosły już ponad 15–20 proc. I wcale nie mają zamiaru się zatrzymać – uważają maklerzy. Chyba że na chwilowy odpoczynek – dodają. To również kierunek, w którym mogą płynąć pieniądze, trafiające dotychczas na lokaty. Głosy zadowolenia słychać w samych funduszach inwestycyjnych, skupiających się na krajowym rynku akcji.