Jej notowania zanurkowały do najniższego poziomu we współczesnej historii kraju. Za dolara trzeba było zapłacić blisko 77 rubli, ponad 20 proc. więcej niż przed rokiem.

To skutek spadku do 31 dolarów notowań ropy, od których zależy gros przychodów importowych Rosji i siła jej budżetu. Baryłka jest najtańsza od 12 lat, a są już prognozy, że jej cena spadnie do 20 dolarów. Taka przecena oznaczałaby dla Rosji bardzo poważne kłopoty, ograniczające możliwości finansowania przez Putina wojny na dwóch frontach – na Ukrainie i w Syrii. Już wiadomo, że gospodarka Rosji, która po ubiegłorocznej 3,8-proc. recesji miała w tym roku wyjść na niewielki plus, pozostanie 3 proc. pod kreską.

Tegoroczny budżet „stacji benzynowej przebranej za państwo", jak z przekąsem nazywają ten kraj politycy zachodni, liczony był przy założeniu średniej ceny baryłki ropy na poziomie 50 dolarów. Rosyjski minister finansów twierdzi, że jest przygotowany na 30 dolarów, a cięcia wydatków – jak pisze rosyjska prasa – mają sięgnąć 10 proc. Musiałyby być dużo większe, gdyby nie... osłabienie rubla napędzające sięgającą kilkunastu procent inflację (a więc i przychody z podatków pośrednich) i pozwalające zmniejszyć spadek liczonych w rodzimej walucie przychodów z eksportu paliw.

A eksport w dalszej perspektywie może się zmniejszyć. Nękane przecenami rosyjskie kompanie naftowe wstrzymały projekty długoterminowe. Zrezygnowały z trudniej dostępnych złóż i tłoczą resztki ropy ze starych. Ale i tak średni koszt wydobycia np. w Rosnieftie (który niedawno podpisał długoterminową umowę z PKN Orlen) sięga 35–37 dolarów.

Najbardziej jednak poszkodowani są zwykli Rosjanie, do niedawna masowo spędzający Nowy Rok i święta za granicą, także na Warmii i Mazurach oraz w Trójmieście, a teraz zmuszeni zostać w kraju. Dlatego tania ropa, która tak cieszy polskich kierowców i firmy transportowe, bije rykoszetem w naszą branżę turystyczną. Nie tylko Putin ma problem.