Unia Europejska określiła bardzo rygorystyczny plan ekologizacji transportu, do którego muszą dostosować się wszyscy producenci. A to oznacza, że w ciągu kilku najbliższych lat zmieni się kształt firmowych flot, które dzisiaj w większości oparte są na samochodach z silnikami Diesla, co bierze się przede wszystkim z tego, że są one relatywnie tanie w eksploatacji. Tyle że diesle są dziś na cenzurowanym i choć z całą pewnością nie staną się w dającej się przewidzieć przyszłości muzealnym reliktem, ale ciąży na nich coraz silniejsze odium trucicieli, a afery z fałszowaniem wyników emisji zanieczyszczeń jeszcze bardziej ten ostracyzm pogłębiają.

Co w zamian? Najprawdopodobniej hybrydy, bo na masową elektryfikację transportu, mimo rządowych deklaracji, w najbliższym czasie nie ma szans. Tyle że na razie nawet pojazdy napędzane jednostkami hybrydowymi stanowią ułamek rynku nowych samochodów. Według danych firmy Samar przez pięć miesięcy tego roku nabywców znalazło 9 130 szt. takich aut, co na tle rynku, który może pochwalić się liczbą 227 tys. kupionych samochodów, wciąż jest liczbą mikroskopijną. I choć procentowe wzrosty sprzedaży są imponujące, to jednak baza jest niska.

Ekologia ma swoją cenę, ale nie można wszystkich kosztów dbałości o środowisko przenosić na przedsiębiorców. Każde, choćby minimalne wsparcie ze strony państwa, może zmienić strukturę zakupów firm. Na razie jednak kierują się one analizą kosztów, w której – dopóki jest to tylko prawnie możliwe – zielone idee będą przegrywać z Excelem. I samo z siebie to się nie zmieni.