Strategia Mateusza Morawieckiego zapowiadała się obiecująco. Po dwóch i pół roku otwartego konfliktu miedzy Warszawą i Brukselą 14 lutego szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker przedstawił pozytywną ocenę stanu rozmów z naszym krajem.
– Kanały dialogu są otwarte na stałe i sądzę, że jest bardzo duża szansa, iż polskie stanowisko ewoluuje nieco bliżej naszego, a nasze stanowisko przesunie się powoli w kierunku polskiego – oświadczył Luksemburczyk.
Po odejściu Beaty Szydło Mateusz Morawiecki zaczął wdrażać strategię, która przez lata przynosiła znakomite efekty dla Viktora Orbána. Zamiast tępych pyskówek i obrażania unijnej centrali Polska podjęła ze Wspólnotą grę o szczegóły wprowadzanych zmian tak, aby na koniec zachować esencję reform. Węgierski przywódca właśnie w taki sposób uniknął uruchomienia procedury z art. 7 unijnego traktatu o łamanie podstawowych zasad praworządności. Dlatego to Węgry bronią dziś Polski przed odebraniem prawa głosu w Radzie UE. Spotkanie Morawieckiego z Junckerem i ministra spraw zagranicznych Jacka Czaputowicza z wiceszefem KE Fransem Timmermansem wystarczyły, aby Bruksela zareagowała z nieskrywanym entuzjazmem, bo stawka tej rozgrywki jest równie duża dla Unii, co dla Polski. Od wyborów w październiku 2015 r. stało się jasne, że Wspólnota nie ma narzędzi, aby wymusić na Warszawie przestrzegania unijnych reguł, albo nie chce płacić ceny koniecznej, aby te reguły egzekwować. Nowa strategia Polski pozwala wyjść KE z twarzą, pokazać, że w zjednoczonej Europie nadal liczą się „wartości”. Król nie będzie więc nagi.
Wokół premiera powstał nieformalny zespół, który ma rozstrzygnąć, na jakie ograniczone ustępstwa mogłaby pójść Polska, aby zadowolić Brukselę. Możliwości wyjścia w jakimś ograniczonym stopniu naprzeciw jej postulatom jest sporo. Na tym etapie chodzi o przekonanie – przed końcem marca – Komisji Europejskiej, że stanowisko Polski „się zmieniło” i formalny wniosek o głosowanie w Radzie UE nad przestrzeganiem przez nasz kraj zasad państwa prawa nie jest już konieczny.
Jednak jak wskazują „Rz” wysoko postawione źródła w Brukseli, o ile szanse na zaniechanie głosowania w Radzie nad ukaraniem Polski są spore, bo nie chce tego ani Komisja Europejska, ani potrzebna większość 22 krajów, o tyle jest jednak grupa kilkunastu państw Unii, które nie zamierzają Polsce całkowicie odpuścić. To w znacznym stopniu takie kraje jak Austria i Holandia, gdzie u władzy są populiści lub po taką władzę populiści sięgnąć mogą.