Jarosław Kaczyński usiłuje odzyskać zaufanie środowisk pro-life, Kościoła oraz części elektoratu, który liczył na to, że po dojściu do władzy PiS zmieni przepisy dotyczące aborcji. Zaufanie to partia rządząca straciła jesienią ubiegłego roku, gdy pod naciskiem ulicy, w drugim czytaniu Sejm odrzucił obywatelski projekt ustawy Ordo Iuris i fundacji „Pro – prawo do życia” zakładający całkowity zakaz aborcji.
Teraz Kaczyński puszcza do zawiedzionych oko. W rozmowie z „Gościem Niedzielnym” przekonuje, że „PiS w żadnym wypadku nie wycofuje się z dążenia do zakazu aborcji z powodu choroby dziecka” i że ma on szansę „na wprowadzenie w stosunkowo nieodległym czasie”. Jarosław Kaczyński nie precyzuje dokładnie, kiedy się to stanie. Nie obiecuje, że będzie to jeszcze w tej kadencji Sejmu, ale zaznacza, że dla niego sprawa jest ważna i będzie „dążył do tego, aby ją skutecznie rozwiązać”.
Dla osób, którym zależy na ochronie życia poczętego, deklaracje prezesa PiS z pewnością są bardzo ważne, ale trzeba podchodzić do nich z bardzo dużą rezerwą.
Po pierwsze, partia rządząca, gdyby rzeczywiście chciała, już dawno wykreśliłaby z obecnie obowiązującej ustawy o planowaniu rodziny z 1993 r. przynajmniej punkt zezwalający na tzw. aborcję eugeniczną. Wystarczyłoby bowiem zaskarżenie tego przepisu do Trybunału Konstytucyjnego. Zdaniem wielu ekspertów (m.in. prof. Andrzeja Zolla) powodem do przerwania ciąży, czyli do zabicia dziecka nienarodzonego, nie może być bowiem jego ciężka nieuleczalna choroba albo wada rozwojowa, której nie da się usunąć, bo jest to klasyczna eugenika. Wydaje się, że uzyskanie orzeczenia o jego niezgodności z ustawą zasadniczą było możliwe także w poprzednim składzie TK – o obecnym nie wspominając.
Po drugie, PiS wcale nie musiał odrzucać jesienią projektu obywatelskiego, który całkowicie zabraniał aborcji. Mógł skierować go do ponownych prac w komisjach i tam przywrócić dwa wyjątki, w których aborcja byłaby dozwolona (zagrożenie dla życia lub zdrowia ciężarnej oraz ciąża będąca wynikiem czynu zabronionego). Mógł także usunąć z projektu zapis dotyczący karalności kobiet. I wcale nie musiałby procedować tej ustawy w błyskawicznym tempie. Mógł poczekać na najlepszy dla siebie czas.