Od dawna wydaje mi się, że pytanie o „Jerzego Giedroycia widzenie historii" stanowi zasadniczą perspektywę dla zrozumienia niezwykłego zjawiska, jakim był twórca Instytutu Literackiego. Chciałbym przedstawić kilka refleksji związanych z tym tematem i zanotować kilka zapamiętanych migawek. Sądzę bowiem, że w wypadku Jerzego Giedroycia mamy do czynienia z owocnym splotem czterech elementów: był redaktorem polityki (suflerem idei, krytykiem poczynań statystów i ugrupowań); był redaktorem kultury polskiej (przede wszystkim literatury); był wydawcą (organizował administrację pism, zapewniał ich finansowanie); był wreszcie archiwistą (stworzył bazę dokumentacyjną dla swojej działalności, troszczył się o utrwalenie zapisów przeszłości). Okazał niezwykły talent organizacyjny w czterech dziedzinach: polityki, kultury, finansów, dokumentacji. Talent w każdej z tych dziedzin jest rzadki, złączenie tych talentów w jednej osobowości było zjawiskiem jedynym. To złączenie stoi u podstaw głębi i trwałości oddziaływania Jerzego Giedroycia.
Idąc dalej tym tropem, chciałbym zaryzykować uogólnienie, że przed wojną u redaktora „Polityki" doszły do głosu, w formie jeszcze niepełnej, dwa z tych talentów: do polityki i do organizacji bazy finansowej. Dopiero u redaktora „Kultury" znalazł wyraz pełny splot wszystkich czterech wspomnianych elementów: stworzył Instytut Literacki, wydawnictwa, które oddziałały trwale na politykę i na kulturę naszej epoki nie tylko w Polsce; stworzył finansowe i organizacyjne podstawy dla tej instytucji, której zapewnił trwałość zdumiewającą, nie tylko jak na warunki emigracyjne; stworzył wreszcie Dom „Kultury", jego bibliotekę, jego archiwa, jego zbiory sztuki, dokumentów. I tu tkwi wyjaśnienie tego skoku jakościowego, jaki nastąpił między redaktorem „Polityki" a redaktorem „Kultury".
Dalekowzroczność
Jerzy Giedroyc był świadomy, że pisma i wydawnictwa, które zbudował, nie mogą być kontynuowane bez niego. Dążył do tego, aby organizacyjnie (finansowo) zapewnić przetrwanie Domu „Kultury", biblioteki, archiwum. Jeszcze za życia zadecydował o publikacji swojej korespondencji w serii Archiwum „Kultury" i zarządził, że to wydawnictwo ma być kontynuowane.
Te decyzje wynikały z jego stosunku do historii, do zapisów przeszłości. Rozumiał ich znaczenie. Tak było od dawnych lat. Interesował się żywo historią w czasie studiów uniwersyteckich. W obliczu katastrofy narodowej, której był świadkiem (likwidacja całych warstw społecznych; utrata pomników kultury materialnej i duchowej; wyrzucanie milionów ludzi na obce im terytoria; miasta obrócone w gruzowiska), to wyczulenie na materię historyczną uległo jeszcze wzmocnieniu.
Kilka migawek. Opowiadał mi Józef Czapski, że gdy Jerzy Giedroyc został przydzielony na skromne stanowisko w podlegającym Czapskiemu Wydziale Prasy Armii Polskiej na Wschodzie, zabrał się od razu do pisania listów na cały świat. Wystukiwał je dwoma palcami na maszynie, gdzieś w baraku na pustyni. Nawiązywał kontakty, wynajdywał współpracowników, którym zlecał zadania, zbierał świadectwa. I zawsze pisał przez kalkę (czasem źle założoną), chciał zachować kopie tej korespondencji. Mówiła mi Zofia Hertz, że już wtedy, w warunkach polowych, pierwszą zasadą, jaką jej Jerzy Giedroyc narzucił, był zakaz wyrzucania jakiejkolwiek dokumentacji. Już wtedy rozumiał wagę utrwalania działalności redakcyjnej i czynił to z imponującym rozmachem. Inna anegdota o tamtych latach, opowiedziana mi przez Czapskiego: jechali samochodem wojskowym z Włoch do Francji, było to bodajże w roku 1945, mijali w północnych Włoszech jakiś olbrzymi gmach, pałac czy zamek, stojący na pustkowiu; Czapski powiedział, ot tak, od niechcenia: „nie rozumiem, po co ludzie budowali tak wielkie gmaszyska, na co się to komu może w dzisiejszych czasach przydać"; na to Giedroyc, po chwili namysłu, z całkowitą powagą: „zupełnie się z tobą nie zgadzam, to byłby doskonały dom do pracy".