Michał Kotański: Zastałem Teatr TV w zupełnej rozsypce

Trzydzieści pięć premier to nie jest ekstrawagancja, a raczej minimum. I optymalna propozycja na dziś, kiedy mamy Netflixa, vod i wiele innych możliwości – mówi Michał Kotański, nowy dyrektor Teatru TV.

Publikacja: 27.01.2024 18:03

Michał Kotański

Michał Kotański

Foto: archiwum prywatne/fot. Grzegorz Gołębiowski

Na jakim Teatrze TV się Pan wychował?

Oczywiście na „Igraszkach z diabłem” Jana Drdy w reżyserii Tadeusza Lisa. Pamiętam też, że jako dziecko często oglądałem teatralne bajki, choć ich tytuły uleciały z głowy. Dlatego zależy mi, by po latach nieobecności powrócił Teatr Młodego Widza.

A wzorce Teatru TV?

Postawmy sprawę inaczej. Oprócz twórców zaznajomionych z tym medium, jak Agnieszka Glińska czy Jan Englert, chciałbym zaprosić młodych artystów, którzy będą się go dopiero uczyli. Nikomu nie zamierzam sugerować, jak ma pracować. Tak samo postępuję w kieleckim teatrze – sytuuję się raczej w roli partnera w rozmowie z twórcą. Moje zadanie polega na tym, by pomóc realizować to, co sobie wymyślił.

Czyli temat jest dla pana ważniejszy niż forma?

W jakimś sensie – tak.

W wyreżyserowanych przez Pana „Dziejach grzechu” z kieleckiego teatru, przeniesionych do telewizji, uderza dosłowność scen damsko-męskich – rodem raczej z filmu niż teatru. Czy w pańskim Teatrze TV takie środki będą ważniejsze niż konwencja teatralna, skrót?

Jeśli będą twórcy, którym dosłowność będzie potrzebna – nie widzę powodu, żeby ich powstrzymywać. To są ich, a nie - moje wyobrażenia. Nie mam zamiaru być strażnikiem wzorca z Sevres tego jak ma wyglądać teatr telewizji. Nie o to moim zdaniem chodzi.

Jakie projekty mają u Pana szansę powodzenia? Związane z zaufaniem do tekstu, czy do człowieka?

Jedno i drugie. Zapraszam konkretnych ludzi i staram się im ufać przy wyborach tekstów, którymi chcą się zająć.

A jeśli swój projekt zechce złożyć ktoś, kogo Pan nie zna?

Postaram się mu przyjrzeć. Jestem zaskoczony, jak wielu twórców chce wrócić do Teatru TV - przez ostatnie dwa dni mój telefon dzwoni bez przerwy od 7 rano do 23. Nie jestem w stanie przeczytać wszystkich proponowanych tekstów ani odpowiedzieć na wszystkie maile. Pomaga mi, na szczęście, Wojciech Majcherek, mój zastępca, który ma wieloletnie doświadczenie i teatralne, i telewizyjne.

Zastałem Teatr TV w zupełnej rozsypce, w redakcji została zaledwie garstka osób. A dla mnie teatr to są właśnie ludzie, którym ufam, którzy razem ze mną czytają teksty, coś mi podpowiadają, rozmawiają. Tak było do tej pory w Teatrze w Kielcach i się sprawdzało. Bywały tematy, które początkowo nie wydawały mi się interesujące, ale kiedy artyści lub moi współpracownicy byli przekonujący – ryzykowałem realizację. Myślę, że dzięki takiej współpracy kielecki teatr jest dziś instytucją twórczą i artystyczną. Chciałbym, żeby podobnie było w Teatrze TV.

Na jakie projekty Pan czeka?

Tego nie zdradzę, prowadzę rozmowy na temat konkretnych tytułów, w odpowiednim czasie opowiem na konferencji. Natomiast nie jest już tajemnicą, że rozmawiamy o przeniesieniu musicalu „1989” z krakowskiego Teatru Słowackiego.

Z jak licznym zespołem chce Pan pracować?

W tej chwili są tylko cztery osoby. Chciałbym, żeby było ich około dwudziestu i żeby częściowo wrócić do tych, którzy wcześniej współtworzyli zespół, a także zaprosić młodych współpracowników. W ostatnich latach teatrowi telewizji zabrano pokoje do pracy, sale prób i tak zmieniono strukturę, że stracił on sprawczość produkcyjną. Trzeba na nowo zbudować agencję i odzyskać kontrolę nad całym procesem.

35 premier, których produkcję Pan zadeklarował, to trzy premiery miesięcznie. Czyli widzi Pan teatr swój ogromny na Woronicza?

Nie ma sensu wracać do liczby 130 premier z czasów dyrekcji Jerzego Koeniga, bo tego też nikt by nie udźwignął – ani produkcyjnie, ani finansowo. Ale w tym kontekście 35 premier to nie jest ekstrawagancja, a raczej minimum. I optymalna propozycja na dziś, kiedy mamy Netflixa, vod i wiele innych możliwości. Pamiętajmy, że telewizja publiczna nadal ma swoją społecznotwórczą rolę i może inicjować istotne rozmowy a widzów traktować jak partnerów.

Porozmawiajmy zatem o proporcjach spektakli oryginalnych i przeniesień…

Nie zakładałbym tego „na sztywno”, ale chciałbym, żeby podstawą były oryginalne spektakle – pisane i tworzone specjalnie dla sceny telewizyjnej. Wolałbym, żeby realizacje z teatrów repertuarowych były dodatkiem, aczkolwiek ramówka wiosenna nie będzie tak jeszcze zbudowana. Teatru „na żywo” na razie nie skreślam, ale jego formuła wymaga przemyślenia. Kiedy przyszedłem, były dwa spektakle w realizacji. Z jednego zrezygnowałem, drugi pozostał, pod warunkiem, że nie będzie „na żywo”.

A Scena Faktu ma u Pana szanse?

Owszem, ale w innym wydaniu niż do tej pory. Powinna odnosić się do rzeczywistości. Wstrząsające, że w ostatnich latach na covid zmarły dziesiątki tysięcy ludzi, wielu młodych lekarzy popełniło samobójstwa i te traumy społeczne nie odbiły się nijak w twórczości teatralnej, a wręcz zostały wyparte ze społecznej świadomości. Może warto zamawiać teksty na takie tematy?

Skąd będzie Pan brał na to wszystko pieniądze?

Odbyły się rozmowy na ten temat, przedstawiłem swoje wyliczenia i myślę, że zadeklarowane kwoty powinny wystarczyć, by zrealizować 35 przedstawień. Poprosiłem o taki budżet wiedząc, że w ostatnich latach proces produkcji polegał na ściganiu się z czasem, co finalnie przekłada się na jakość. Chcę mieć sprawczość podobną do tej, jaką mam w Kielcach, a bez pieniędzy jej nie ma. Chciałbym, żeby praca przy Teatrze TV nie była toksyczna i nie była wyczerpującą walką o efekt artystyczny przy minimalnych nakładach finansowych.

Jak zamierza Pan łączyć obowiązki dyrektora w Kielcach z wymagającą pracą dyrektora Teatru TV w Warszawie?

To jeden z powodów, dla którego nie od razu przyjąłem tę warszawską propozycję. Miałem oczywiście wątpliwości. Z drugiej strony - teatr w Kielcach, który prowadzę już od ośmiu lat, jest miejscem, w którym wszystko działa. Rozbudowa teatru, którą tam prowadzę właśnie się kończy, a lata dyrektorowania nauczyły mnie, że zarządzanie instytucją nie oznacza kontrolowania wszystkiego i wszystkich na każdym kroku. Odbyłem również rozmowę z zespołem i odniosłem wrażenie, że moja decyzja nie wpłynie negatywnie na działalność teatru. Co będzie dalej – pokaże najbliższy sezon. Wtedy podejmę ostateczną decyzję i nie wykluczam, że po sfinalizowaniu inwestycji pożegnam się z Kielcami.

Rozumiem, że nie będzie Pan uprawiał nepotyzmu przenosząc przedstawienia z kieleckiej sceny do Teatru TV?

Na pewno pokażę „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” Mateusza Pakuły. Spektakl, który jest koprodukcją z krakowską Łaźnią Nową i jest zapraszany na każdy festiwal oraz zbiera wszystkie możliwe nagrody. Natomiast jest oczywistym, że decyzje o realizacjach telewizyjnych będę podejmował w oparciu o merytoryczne przesłanki.

Pana marzenie o Teatrze TV?

Żeby powstała sprawnie działająca instytucja. Dobra wiadomość jest taka, że już w tym roku Festiwal Radia i Telewizji „Dwa Teatry” najprawdopodobniej wróci z Zamościa do Sopotu.

Na jakim Teatrze TV się Pan wychował?

Oczywiście na „Igraszkach z diabłem” Jana Drdy w reżyserii Tadeusza Lisa. Pamiętam też, że jako dziecko często oglądałem teatralne bajki, choć ich tytuły uleciały z głowy. Dlatego zależy mi, by po latach nieobecności powrócił Teatr Młodego Widza.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Teatr
Łódzki festiwal nagradza i rozpoczyna serię prestiżowych festiwali teatralnych
Teatr
Siedmioro chętnych na fotel dyrektorski po Monice Strzępce
Teatr
Premiera spektaklu "Wypiór", czyli Mickiewicz-wampir grasuje po Warszawie
Teatr
„Równi i równiejsi” wracają. „Folwark zwierzęcy” Orwella reżyseruje Jan Klata
Teatr
„Elisabeth Costello” w Nowym Teatrze. Andrzej Chyra gra diabła i małpę