Korespondencja z Waszyngtonu
Przyjmując poparcie Krajowego Stowarzyszenia Strzeleckiego (NRA), Donald Trump zaapelował o zlikwidowanie stref, do których nie można wnosić broni, i oskarżył Hillary Clinton o to, że chce pozbawić obywateli prawa do posiadania broni, gwarantowanego w drugiej poprawce do konstytucji.
– Nie było w historii naszego kraju kandydata bardziej przeciwnego broni niż Hillary Clinton. Ona chce pozbawić Amerykanów broni – powiedział republikański kandydat na prezydenta, dodając, że listopadowe wybory prezydenckie będą referendum w sprawie dostępu do broni. – W pierwszym dniu mojego urzędowania zlikwiduję strefy bez broni w szkołach i w bazach wojskowych – mówił Trump na spotkaniach wyborczych w styczniu, choć tak naprawdę zniesienie prawa z 1990 r., na mocy którego szkoły są strefami, do których nie można wnosić broni, nie jest możliwe za pomocą dekretu prezydenckiego, jak Trump sugeruje. Kwestią tą musiałby się zająć Kongres.
Sam ma pozwolenie na noszenie broni, choć przepisy w mieście Nowy Jork, w którym mieszka, należą do najostrzejszych w kraju. – Jeżeli ktoś mnie zaatakuje, to może się mocno zdziwić – ostrzegał na jednym ze spotkań wyborczych.
Trump przeciwny jest prawie wszystkim krokom podjętym niedawno przez prezydenta Baracka Obamę i demokratów w Kongresie, skierowanym na ograniczenie dostępu do broni, co ich zdaniem jest sposobem na zmniejszenie przemocy, która w ostatnich latach przybrała formę krwawych, masowych strzelanin. „Rząd nie ma prawa dyktować dobrym, uczciwym ludziom, jaki rodzaj broni mogą posiadać" – pisał Trump w swoim dokumencie programowym i często powtarza na wiecach.