Zacytowane powiedzenie nawiązuje przecież do biblijnego mędrca, symbolu sprawiedliwego rozstrzygania sporów. Podany dalej pogląd odnosi się z kolei do wymierzania sprawiedliwości przez polskie sądy i jest głoszony przez wielu, w tym reprezentantów Ministerstwa Sprawiedliwości.
„Oddzwonię, jak skończę"
A przecież trudno wymierzać sprawiedliwość, gdy nie ma kto tego robić, a jeżeli już, to liczba spraw przerasta możliwości pojedynczego sędziego, a śmiem twierdzić, także króla Salomona.
Dotychczasowe nieobsadzanie etatów powoduje, że z braków, niczym w niekontrolowanej reakcji jądrowej, powstają kolejne, coraz to bardziej niebezpieczne skutki – zbyt wiele spraw do rozpoznania przez jednego sędziego, brak możliwości starannego przygotowania się do wydania wyroku, przewlekłość postępowania, błędy wymuszone pośpiechem i właśnie ogromem pracy, a na końcu to co, jest porażającym wybuchem atomowym – możliwy niesprawiedliwy wyrok.
Czy bowiem 500 lub 700 spraw cywilnych różnego rodzaju powierzonych jednemu sędziemu, jak w dużych ośrodkach miejskich, ma szansę doczekać się sprawiedliwego, szybkiego wyroku? Na pewno, tylko że coraz mniejszą. To powoduje frustrację obywateli, którzy słusznie zakładają, że przedstawiciele organów państwa powinni grać w jednej drużynie, ale nie dostrzegają, że to zarządzający sądami na szczeblu centralnym, zamrażając kolejne etaty, sami doprowadzają do tej frustracji.
Nieobsadzanie kolejnych etatów powoduje także frustrację sędziów, tracących poczucie sensu swojej pracy. Są jak Syzyf z kapitalnego rysunku Andrzeja Mleczki, który tocząc swój kamień, mówi do telefonu: „Oddzwonię, jak skończę".