Dariusz Maciej Grabowski: Czyja Polska?

Obecnie prowadzona polityka to przekupywanie, uzależnianie i przyzwyczajanie Polaków do jałmużny. A tymczasem powinna ich nagradzać za aktywność, inwencję i pracowitość.

Publikacja: 03.06.2022 19:10

Jan Olszewski

Jan Olszewski

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

30 lat temu, 4 czerwca 1992 roku premier Jan Olszewski w dramatycznym przemówieniu wygłoszonym w Sejmie zadał pytanie: „Czyja Polska?”. Pytał, jak przystało na męża stanu, wyraziciela marzeń i nadziei milionów Polaków, którzy po odzyskaniu wolności w 1989 roku chcieli budować wolną, sprawiedliwą i zasobną ojczyznę.

Zastanawiam się, jak dziś na to pytanie odpowiedzieliby młodzi ludzie z kredytem mieszkaniowym zadłużeni na 30 lat, chorzy czekający miesiącami na wizytę u specjalisty, emeryci wybierający między płaceniem za energię albo za leki czy właściciele firm bez szans na kredyt w polskich bankach. Przykłady można mnożyć. Jako jeden z najbliższych współpracowników Jana Olszewskiego, przywołując tamto pytanie, mam świadomość, jak trudno jest wielu Polakom z różnych grup społecznych bezwarunkowo identyfikować się z Polską widzianą przez pryzmat urzędów, banków, szpitali czy sądów. Więc czyja jest dziś Polska? Należy głównie do tych, w których rękach jest władza ustawodawcza, wykonawcza, sądownicza, do których należą media i których własnością w dominującym stopniu jest kapitał finansowy, majątek narodowy i nieruchomości.

Wielki niemowa

Władza ustawodawcza w Polsce w swej postawie, zachowaniach i decyzjach coraz bardziej oddala się od tych, którzy ją wybrali. Ordynacja wyborcza narzucona konstytucją z 1997 roku umożliwiła stopniowe ewoluowanie systemu politycznego w stronę partii wodzowskich. Dlatego realny wpływ obywateli na własny wybór to mrzonka. Przymioty osobiste, autorytet i dorobek zawodowy w oczach partyjnych wodzów nie mają żadnej wartości. Nie znajdziecie też wśród polityków „self made men’ów”, czyli ludzi, którzy własną pracą i inicjatywą odnieśli sukces materialny. W polskiej polityce obowiązuje leninowska zasada „mówimy partia, w domyśle – Lenin, mówimy Lenin, w domyśle – partia”. Bo najważniejsza jest lojalność wobec partyjnych wodzów nagradzana miejscami na listach wyborczych.

Ordynacja wyborcza, system finansowania partii politycznych, łatwość w łamaniu obowiązujących przepisów wyborczych sprawiły, że obywatele z pogardą i obojętnością mówią o politykach. Politycy z kolei nie kryją swego lekceważenia w stosunku do wyborców, wiedząc, że nie oni podejmują najważniejsze decyzje o tzw. biorących miejscach na listach wyborczych. Przepustką do bycia w polityce jest dziś reguła BMW – bierny, mierny, ale wierny.

Podnoszą się głosy o potrzebie zmiany ordynacji wyborczej. Nie negując takiej konieczności, żywię głębokie obawy co do kierunku zmian. Wersja, którą ponoć przygotowują rządzący, nie będzie uzależniała parlamentarzystów od wyborców i skłaniała ludzi do większego zaangażowania w życie publiczne. Przeciwnie – służyć będzie łatwiejszemu wygrywaniu wyborów przez rządzących i zabetonowaniu sceny politycznej na długie lata.

Stosowane dziś metody sprawowania władzy nakazują rządzenie poprzez konflikty i podziały. Ten mechanizm jest skuteczny przede wszystkim wtedy, gdy uda się go przenieść na obywateli i grupy społeczne. Tak właśnie się stało. Spory, nienawiść, niezdolność do merytorycznej dyskusji, konflikty – nawet w rodzinach – są na porządku dziennym. Ten stan umożliwia większości parlamentarnej być wszechmocną, niekontrolowaną, bez obaw sprawującą swój mandat grupą. Słabość tego stanu rzeczy widać jednak z sejmowej Sali obrad, gdzie liczba nowelizacji aktów prawnych, w tym tak istotnych jak Polski Ład, przeczy logice i zdrowemu rozsądkowi.

Tymczasem podstawową cechą sprawnej władzy ustawodawczej powinna być zdolność do ewolucji wraz ze zmianami społecznymi i gospodarczymi oraz do angażowania i uaktywniania środowisk pracowniczych, twórczych tak, by brały one odpowiedzialność za współrządzenie. Wnoszenie własnej inicjatywy ustawodawczej przez obywateli jest pierwszym sygnałem, że władza ustawodawcza szuka partnerów i otwiera się na społeczeństwo. Drugim przejawem takiego instynktu państwowego powinno być tworzenie instytucji, organizacji bądź przydawanie już istniejącym organizacjom prawa inicjatywy ustawodawczej. Przykładem niech będzie Powszechny Samorząd Gospodarczy. Organizacja ta istniała w II Rzeczpospolitej, zlikwidowana została za komuny i do dziś nie została przywrócona do życia. A przecież mamy w Polsce ponad dwa miliony przedsiębiorców, w tym prowadzących samodzielną działalność gospodarczą. Sektor zatrudnia 50 proc. pracowników i wytwarza ponad 50 proc. PKB. Polscy przedsiębiorców to dziś wielki społeczny niemowa, a przecież to ich przede wszystkim dotyczą stanowione przez władzę ustawodawczą rozwiązania prawne, przepisy podatkowe i inne.

Klientelizm jak w Rzeczpospolitej Szlacheckiej

Władza wykonawcza to rząd, ale przede wszystkim ogromna struktura urzędniczo-biurokratyczna. Jej liczebność wraz z urzędnikami samorządowymi, pracownikami instytucji utworzonymi po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej jest trudna do oszacowania, ale znacznie przekracza 500 tysięcy osób. O zgubnym wpływie biurokracji na społeczeństwo, gospodarkę, państwo napisano tomy. Dramat Polski polega na tym, że dziś to wiodąca partia jest dobroczynną matką dającą zatrudnienie urzędnikom.

O niesprawności władzy wykonawczej w Polsce najdobitniej świadczą dwa przykłady. Jeden to wykształcenie, kwalifikacje i osiągnięcia polityków, z których większość ma wykształcenie humanistyczne i nigdy nie prowadziła działalności na własny rachunek oraz nie ponosiła odpowiedzialności za podejmowane decyzje. Drugim przejawem zapaści władzy wykonawczej jest praktyczna likwidacja Krajowej Szkoły Administracji Publicznej. Miała ona wykształcić i wychować apolityczną, propaństwową kadrę urzędniczą. Szkoła powstała na początku lat 90., rozwijała ją prof. Józefina Hrynkiewicz. Gdy została posłanką PiS nie potrafiła ani jej umocnić, ani obronić przed wyrokiem wydanym przez nomenklaturę własnej partii. Siłą państw Europy Zachodniej są instytucje publiczne i kadra profesjonalnych urzędników o wysokich kwalifikacjach, odpowiedzialnych i sprawnie kontrolowanych. U nas nisko wynagradzany urzędnik jest coraz bardziej obojętnym wykonawcą poleceń. Praca nie daje mu satysfakcji, perspektywy awansu są mizerne, nic nie motywuje go do sprawnego wykonywania obowiązków, podejmowania odważnych decyzji, unikania szkód z powodu zaniechania.

Niestety, perspektywy są ponure. Postępuje centralizacja władzy, czyli przejmowanie kompetencji, w szczególności dotyczących dysponowania pieniędzmi państwowymi przez wysoko umocowanych przedstawicieli partyjnych. Uprawnienia te odbierane są organom samorządu terytorialnego i organizacjom społecznym. Centralizację władzy uzasadnia tylko jedno – model państwa, gdzie władza wykonawcza chce poprzez rozdawnictwo środków finansowych uzyskać poparcie określonych grup społecznych. Czyni z tych grup „klientelę wyborczą”. Drugim czynnikiem uzasadniającym centralizację władzy wykonawczej jest dbałość rządzących o własne interesy. Historycznie wszystko to przypomina Polskę szlachecką i handlowanie interesem państwa w imię doraźnych korzyści.

Centralizacja władzy wykonawczej w obecnym wydaniu oznacza wyrok na sprawność państwa. Jest to tym groźniejsze, że polityka międzynarodowa i wojna, która toczy się na Ukrainie, wymagają od nas reform ustrojowych, które umożliwią włączenie obywateli i organizacji społecznych w odpowiedzialne współrządzenie. Bez przekazania części uprawnień i kompetencji obecnej władzy wykonawczej strukturom samorządowym, bez utworzenia profesjonalnych mechanizmów kontroli podejmowanych decyzji i wydatkowanych środków Polska pogrążać się będzie w wewnętrznych konfliktach, tracić szansę rozwojową.

Walka o własność

„Równość, wolność, własność – to prawa najpotrzebniejsze człowiekowi”. Tak pisał Stanisław Staszic. Ja mogę tylko dodać – to prawa najpotrzebniejsze narodowi. Zwłaszcza w kontekście pytania „Czyja Polska?”. Wywalczenie sobie przez Polaków „własności” to warunek konieczny trwania i rozwoju narodu oraz państwa. Trzeba stanowczo powiedzieć, że pierwszą rundę pojedynku o „własność” przegraliśmy. Po odzyskaniu niepodległości, na początku lat 90. na skutek obłędnej doktryny gospodarczej i rabunkowej prywatyzacji zlikwidowano bądź oddano kapitałowi zagranicznemu za bezcen ogromną część majątku narodowego. Dokumentację tych zjawisk przedstawiają w swych książkach prof. Witold Kieżun i Ryszard Ślązak.

Nie przeprowadzono równocześnie reprywatyzacji, co do dziś skutkuje anarchią i korupcją w stosunku do wielu nieruchomości, szczególnie w dużych miastach.

Staliśmy się społeczeństwem czerpiącym dochody głównie z pracy, a nie z kapitału. To efekt likwidacji instytutów i zaplecza naukowo-technicznego oraz braku polityki przemysłowej, która by wspierała rodzimą wynalazczość nagradzającą za patenty i technologie. By powstała polska klasa średnia, która osiąga dochody z pracy przewyższające wydatki na konsumpcję i przeznaczająca oszczędności na inwestowanie w akcje, obligacje i nieruchomości, potrzebna jest strategia gospodarcza budowy nowoczesnych działów przemysłu, informatyki i instytucji finansowych.

Problemem polskiej przedsiębiorczości jest fakt, że tam, gdzie stopa zysku jest wysoka, dominuje kapitał zagraniczny. Przykładem niech będzie handel wielkopowierzchniowy, eksport (w ponad 60 proc. dokonywany przez firmy zagraniczne) czy własność biurowców w Warszawie (w ponad 90 proc. należących do kapitału zagranicznego). Sektor bankowy, w którym podobno odzyskaliśmy dominację, nie wspiera polskiej przedsiębiorczości. Przykładem niech bedą działania banku PKO BP wobec firmy Ursus – jednej z niewielu tradycyjnych polskich marek rozpoznawalnych na świecie.

Kto powie: moja, nasza

Po 30 latach od pytania Jana Olszewskiego wydaje się, że marzenia i ideały premiera oraz jego współpracowników nawet w części nie zostały zrealizowane. Dominuje partyjno-biurokratyczny model sprawowania władzy szukający poparcia i uwiarygodnienia w zagranicznych strukturach politycznych oraz finansowych. W stosunku do rodaków w kraju prowadzona jest polityka przekupywania, uzależniania, przyzwyczajania do jałmużny, zamiast nagradzania za aktywność, inwencję i pracowitość. Nie bez przyczyny energiczni, wykształceni, młodzi Polacy emigrują, a struktura i perspektywy demograficzne narodu nastrajają pesymistycznie. Władza ustawodawcza realizuje cele polityczne nakreślone przez rząd kierujący się częściej sondażami niż strategią popartą rzetelną analizą. Sądownictwo wciąż nie spełnia społecznych oczekiwań, a media, podobnie jak politycy, toczą własną wojnę informacyjną.

Gdzieś w środku ktoś żyje, uczy się, pracuje lub korzysta z zasłużonej emerytury. Coś ma, do czegoś dąży, coś próbuje uratować. Zastanawiam się, ilu z tych Polaków na pytanie „Czyja Polska?” odpowiedziałoby: moja, nasza.

Dlatego właśnie dziś, po 30 latach trzeba powrócić do myślenia o przełomie polegającym na przebudowie ustroju państwa i włączeniu obywateli do realnego współrządzenia, a także realnej współodpowiedzialności za przyszłość.

Dr Dariusz Maciej Grabowski był doradcą ekonomicznym premiera Jana Olszewskiego oraz autorem programu gospodarczego Ruchu Odbudowy Polski

30 lat temu, 4 czerwca 1992 roku premier Jan Olszewski w dramatycznym przemówieniu wygłoszonym w Sejmie zadał pytanie: „Czyja Polska?”. Pytał, jak przystało na męża stanu, wyraziciela marzeń i nadziei milionów Polaków, którzy po odzyskaniu wolności w 1989 roku chcieli budować wolną, sprawiedliwą i zasobną ojczyznę.

Zastanawiam się, jak dziś na to pytanie odpowiedzieliby młodzi ludzie z kredytem mieszkaniowym zadłużeni na 30 lat, chorzy czekający miesiącami na wizytę u specjalisty, emeryci wybierający między płaceniem za energię albo za leki czy właściciele firm bez szans na kredyt w polskich bankach. Przykłady można mnożyć. Jako jeden z najbliższych współpracowników Jana Olszewskiego, przywołując tamto pytanie, mam świadomość, jak trudno jest wielu Polakom z różnych grup społecznych bezwarunkowo identyfikować się z Polską widzianą przez pryzmat urzędów, banków, szpitali czy sądów. Więc czyja jest dziś Polska? Należy głównie do tych, w których rękach jest władza ustawodawcza, wykonawcza, sądownicza, do których należą media i których własnością w dominującym stopniu jest kapitał finansowy, majątek narodowy i nieruchomości.

Pozostało 89% artykułu
Publicystyka
Mgliste wpływy Rosji, czyli czego nie wiemy po konferencji gen. Jarosława Stróżyka
Materiał Promocyjny
Firmy same narażają się na cyberataki
Publicystyka
Estera Flieger: Dokąd zmierza Trzecia Droga?
Publicystyka
Stefan Szczepłek: Igrzyska olimpijskie w Warszawie? Jestem za
Publicystyka
Przemysław Prekiel: Lewica na rozdrożu
Materiał Promocyjny
Sieć T-Mobile Polska nagrodzona przez użytkowników w prestiżowym rankingu
Publicystyka
Marek Kozubal: Kto stanie murem za Antonim Macierewiczem