Oglądając filmy na kanale PZPN „Łączy nas piłka", pokazujące życie reprezentacji od kulis, można odnieść wrażenie, że przyjście selekcjonera z zagranicy przestawiło coś w głowach kadrowiczów.
Nie była to zmiana tak głęboka, jakiej kilkanaście lat temu musiał dokonywać Leo Beenhakker. Holender wyprowadzał polski futbol z „drewnianych chatek", a piłkarzom pomagał wejść na „international level", przekonując ich, że nie są gorsi od rówieśników z innych krajów, tylko mają gorsze warunki do rozwoju.
Dziś większość reprezentantów gra w silniejszych klubach, nie brak im wiary we własne umiejętności, młodzi bez kompleksów wyjeżdżają na Zachód, a ci, którzy jeszcze w Polsce zostali, mogą trenować na równych boiskach. Sami zawodnicy przyznają jednak, że z Sousą pracuje się inaczej niż z jego poprzednikami.
– Umie wzniecić i rozpalić w tobie żar, odpowiednio zmotywować, przekazać informacje w przystępny sposób – mówi Łukasz Fabiański, najbardziej doświadczony z kadrowiczów, który miał okazję pracować z sześcioma selekcjonerami. – To prawdopodobnie najlepsze zgrupowanie, na jakim byłem. Atmosfera jest wspaniała. Udało się znaleźć równowagę między ciężkimi treningami a budową zespołu poza boiskiem – dodaje numer jeden w polskiej bramce Wojciech Szczęsny.
Sousa szybko zdobył zaufanie szatni. Najstarsi, jak Fabiański, Robert Lewandowski czy Kamil Glik, mogli go jeszcze kojarzyć z telewizyjnych transmisji. Byli dziećmi, gdy wygrywał Ligę Mistrzów z Juventusem Turyn, a później z Borussią Dortmund.