Gdy 4 czerwca Giuseppe Conte zakończył przedstawiać w Senacie program pierwszego od II wojny światowej populistycznego włoskiego rządu, obrócił się w prawo i serdecznie uścisnął dłoń Mattea Salviniego, przywódcy Ligi. Dopiero po chwili, z wyraźnie mniejszym entuzjazmem, nowy premier skierował się w drugą stronę, ku Luigiemu Di Maio, liderowi Ruchu Pięciu Gwiazd (M5S). Miliony telewidzów śledzących tę scenę nie miały wątpliwości, kto od tej pory będzie trzymał rzeczywistą władzę w Rzymie. Oto znowu, jak tyle razy w 160-letniej historii włoskiego państwa, północ stała się ważniejsza od południa i będzie mu narzucać swoją wolę. Głęboki podział cywilizacyjny, który jest najważniejszym powodem paraliżu Włoch, znów nie zostanie przełamany.