Czytaj także:
W pierwszej połowie lat siedemdziesiątych Czerwoni Khmerzy toczyli nie jedną, lecz cztery wojny. Pierwszą prowadziły Stany Zjednoczone przy wykorzystaniu ciężkich bombowców, które nadlatywały z Guam. Ich celem były punkty koncentracji oddziałów Wietkongu i Czerwonych Khmerów, ale bomby spadały wszędzie i przede wszystkim na ludność cywilną. Bill Harben, rozczarowany oficer polityczny w ambasadzie amerykańskiej w Phnom Penh, wykonał prosty eksperyment. Wziął kawałek kartonu, który miał wyznaczać „pole", szerokie na 800 metrów i długie na 3 kilometry, zniszczeń spowodowanych przez ładunek bombowca B-52, i umieścił go na mapie w dużej skali. Odkrył, że na większości obszarów środkowej i wschodniej Kambodży nie można go nigdzie ulokować tak, żeby pole nie obejmowało wiosek albo wsi.
Drugą wojnę, nie zawsze dobrze skoordynowaną z pierwszą, prowadziły na lądzie siły Lon Nola (po zamachu stanu w 1970 roku prezydenta Kambodży – red.). Trwała również trzecia wojna, czasami ukryta, czasami jawna, między komunistami kambodżańskimi a wietnamskimi. I wreszcie toczyła się walka o wpływy, która nigdy nie przekształciła się w otwartą wojnę, tylko balansowała na jej krawędzi, między Sihanoukiem w Pekinie (przebywał tu na emigracji po utracie władzy na rzecz Lon Nola – red.) a liderami ruchu oporu na terenie Kambodży.
Wojna powietrzna była znacznie bardziej dramatyczna. Naloty przeprowadzane przez B-52 zostały wznowione 27 lipca 1970 roku, kiedy Pentagon zdał sobie sprawę, że „ograniczone wkroczenie" na wiosnę niczego nie rozwiązało. Cele znajdowały się w całej Strefie Wschodniej, a później również na znacznej części pozostałego terytorium Kambodży – co było niezbędne, ponieważ wkroczenie doprowadziło do rozproszenia Wietkongu na znacznie większym obszarze. Truong Nhu Tang, minister sprawiedliwości Wietkongu, napisał później: „(...) Pierwszych kilka razy, gdy przeżyłem ataki B-52, wydawało mi się, że z napięcia próbuję wcisnąć się w podłogę bunkra, że zostałem otoczony przez apokalipsę [...] Przerażenie było całkowite. Traciło się kontrolę nad swoim ciałem, gdy umysł wykrzykiwał niezrozumiałe rozkazy, żeby się stamtąd wydostać. Pewnego razu delegacja radziecka wizytowała nasze ministerstwo, gdy nadeszło wyjątkowo późne ostrzeżenie przed nalotem. Kiedy się skończył, nikt nie był ranny, ale godność całej delegacji mocno ucierpiała – niekontrolowane drżenie i mokre spodnie aż nazbyt dobrze wskazywały na wewnętrzne konwulsje. Odwiedzający mogli oszczędzić sobie poczucia zakłopotania – wszyscy gospodarze od dawna bardzo dobrze znali te symptomy [...]".
Stany Zjednoczone zrzuciły na Indochiny w czasie wojny w Wietnamie trzy razy więcej bomb niż wszyscy uczestnicy II wojny światowej przez cały czas jej trwania; na Kambodżę zrzucono w sumie trzy razy większy tonaż niż na Japonię, przy uwzględnieniu obu bomb atomowych. (...)
Naloty stały się (..) kamieniem u szyi rządu, ponieważ zalały miasta zdemoralizowanymi odpadami ludzkiej nędzy, którym władze nie mogły pomóc, co było miłą niespodzianką dla propagandy Czerwonych Khmerów i w pełni ją wykorzystali – zabierając chłopów na szkolenia polityczne prowadzone wśród kraterów po bombach i szrapnelach, wyjaśniając im, że Lon Nol sprzedał Kambodżę Amerykanom, aby pozostać u władzy, i że Stany Zjednoczone, podobnie jak Wietnam i Tajlandia, skłaniały się do zmiecenia kraju z powierzchni ziemi, tak, że kiedy wojna się skończy, Kambodża przestanie istnieć. „To, co mówili, brzmiało wiarygodnie, ponieważ spadało tak wiele ogromnych bomb – wspominał pewien człowiek. – To właśnie sprawiało, że Czerwoni Khmerzy tak łatwo pozyskiwali ludzi". (...)