O obrazie, który bitwy wygrywa

Igła kompasu wskazująca Polakom prawdziwego wroga leży w opowieściach o obrazie Matki Boskiej.

Publikacja: 09.08.2013 01:01

Na obrazie Wojciecha Kossaka zmieściło się wszystko: kulomioty, ochotnicy, ksiądz Skorupka, Matka Bo

Na obrazie Wojciecha Kossaka zmieściło się wszystko: kulomioty, ochotnicy, ksiądz Skorupka, Matka Boska i aeroplany

Foto: Muzeum Zamek Krolewski

Imaginarium narodowe pod datą 15 sierpnia najlepiej unaocznił Jerzy Kossak na obrazie „Cud nad Wisłą". Na dole szarża Polaków. Wśród nich – na wysokości sztandaru wojsk i niejako temu sztandarowi równoważny, z uniesionym krzyżem – ksiądz Skorupka. A nad tym wszystkim, otoczona samolotami, w samym ogniu walki, na chmurze, Matka Boska. Oczywiste, że wrogowie Polski są wrogami Matki Boskiej. Jej ciało jest symbolicznym ciałem Polski. Można nawet ułożyć równanie: Ojczyzna = wspólna Matka. Wspólna matka = Matka Boska. Ojczyzna = Matka Boska. Jeśli kto zamierzy się na symboliczne ciało Ojczyzny, rana będzie często dotyczyła również obrazu Matki Boskiej, zwłaszcza Częstochowskiej. Chociaż inne wizerunki również działają, jak pamiętamy z inwokacji w „Panu Tadeuszu".

Opowieść o obrazie Matki Boskiej Częstochowskiej jest pięknym przykładem na to, jak mocno rozmaite opowieści tkwią w naszej kulturze i jak w stare formy wtłaczamy nowe wydarzenia. Tak działa mocna tradycja kulturowa. Potrzebujemy opowieści o obiektach, które wyrażałyby w sobie tysiąc lat naszej historii. Okazało się, że Dąb Bartek ma niestety nieco mniej. Również opowieść o obrazie częstochowskim w swej popularnej formie została nieco rozbudowana. Warto jednak się przyjrzeć, jak w opowieści tej odcisnęła swe piętno historia i jak legenda niczym kompas wskazywała zawsze wroga polskości.

Święty Łukasz i Władysław Opolczyk

Żeby sam obraz miał magiczne właściwości, opowieść o nim powinna sięgać mitycznych początków chrześcijaństwa. I rzeczywiście, piękna legenda stworzona przez wieki funkcjonowania obrazu głosi, że malowidło było jakoby wykonane przez Łukasza Ewangelistę na cyprysowej płycie stolika, który służył samemu Zbawicielowi. Stolika – last but not least – wykonanego przez samego Józefa. Co w polskiej tradycji jest spójne, gdyż dla nas Józef był cieślą, co nawiasem mówiąc, w nieobfitującej w lasy Palestynie mogłoby go skazać na bezrobocie. Ostatnie cedry Libanu ginęły w tamtych czasach w paszczach kóz.

Rzecz się opowiada w ten sposób, iż Maria miała po śmierci syna mieszkać u swojego ojca Zebedeusza. Tam poznał ją święty Łukasz, napisał w tym czasie Ewangelię i wizerunek Najświętszej Panny utrwalił w obrazie. Byłoby to co prawda niezgodne z drugim przykazaniem dekalogu, ale legenda nie musi być logiczna. Głosi ona dalej, że z Jerozolimy do Konstantynopola przywiozła wizerunek matka cesarza Konstantyna, Helena. Stamtąd obraz miał trafić na Ruś, być może przy okazji jakiegoś mariażu księżniczki bizantyjskiej ze słowiańskim księciem. W tym momencie zaczyna się wojskowo-batalistyczna wersja legendy. Ruś jest powierzona w zarząd przez Ludwika Węgierskiego niejakiemu Władysławowi, księciu opolskiemu.

Władysław zapałał szczególną czcią do Maryi z Cudownego Wizerunku z chwilą, kiedy za Jej przyczyną odniósł zwycięstwo nad oblegającymi Bełz wojskami litewskimi i tatarskimi. W czasie tego oblężenia książę prosił Najświętszą Pannę o pomoc. Jedna ze strzał wypuszczona przez Tatarów zraniła szyję Maryi na wizerunku. Po tym wypadku mgła otoczyła oblegających, ogarnął ich strach, a książę, wykorzystując okazję, rzucił się z wojskiem na nieprzyjaciół i rozpędził ich – jak piszą w Internecie paulini.

Nawet jeśli byłoby to nieprawdą, jest to świetna historia. Tak więc w naszej legendzie pierwsi atakujący Polskę i zarazem raniący obraz to Tatarzy. Aliści Władysław postanawia zabrać cudowny obraz z Bełza do swoich śląskich włości. Podczas podróży w pewnym momencie zaprzęg z obrazem staje. Nie pomaga zwiększenie liczby koni, ani bat, ani prośby. Wówczas książę składa ślubowanie o wybudowaniu klasztoru i kościoła, by umieścić w nim obraz. Konie ruszają, klasztor będzie wkrótce erygowany.

Tatarzy i husyci

Co prawda Opolczyk był w rzeczywistości malwersantem, gdyż podarował w 1382 roku klasztorowi wsie i czynsze z wiosek królewskich, a nie swoich. Poza tym można poczytywać go również za zdrajcę, gdyż kiedy w 1387 roku. Jadwiga wyruszyła na Ruś, by przyłączyć ją do Polski, Opolczyk – będący namiestnikiem Rusi z nadania jej ojca, Ludwika – wezwał Rusinów do stawienia królowej oporu. Kiedy okazało się, że Jagiełło nie da mu zawłaszczyć tych ziem, Opolczyk zastawił u Krzyżaków ziemię dobrzyńską, odmówił złożenia Jagielle hołdu i w 1392 roku zorganizował koalicję mającą na celu dokonać rozbioru Polski. Co się ostatecznie nie udało.

Ale dla opowieści o obrazie nie ma to znaczenia. Ani to, że obrazu nie przechowywano w Bełzie, że nie było oblężenia ani ślubowania. Legenda obrazu zaś jako palladium (obraz ochronny) służyła dobrze Jagiellonom: obraz usytuowany na granicy państwa ze Śląskiem był przedstawiany jako magiczna linia obrony przed heretyckimi husytami z 1430 roku.

To oni stali się następnymi złymi w legendzie. Kolejny epizod bitewny z obrazem w roli głównej dotyczy obrabowania klasztoru. Legenda utrwaliła najazd złych husytów. Bractwo Kapłańskie św. Piusa, opisując dzieje obrazu, mówi o husytach, którzy w roku 1430 napadli na klasztor i go obrabowali, a obraz uprowadzili. „Ale gdy przybyli na miejsce, gdzie stoi obecnie kościół św. Barbary, konie się zatrzymały i żadnym sposobem nie można było ruszyć w dalszą drogę. Wtedy rozwścieczeni husyci obraz rozbili na trzy części i rzucili je w błoto, a jeden z nich, widząc, że święte oblicza były nieuszkodzone, w swej nienawiści ciął w nie dwa razy szablą. Za tę świętokradczą zbrodnię został przez Boga ukarany natychmiastową śmiercią". W celu reperacji oddano obraz do Krakowa.

Tu legenda zbiega się z rzeczywistością, gdyż malowidło prawdopodobnie przywiozła Jadwiga. Obraz Jasnogórski został wykonany najpewniej na początku XIV w. we Włoszech przez malarza wzorującego się na ikonie bizantyjskiej. Do Polski mogła przywieźć go królowa Jadwiga, przybywając do Krakowa po koronę w 1384 roku. I – być może spełniając wolę swej matki, siostry Kazimierza Wielkiego, przekazała go paulinom z Częstochowy. Husyci jakoś się zadomowili jako wrogowie obrazu, mimo że bezpieczniej nawet wówczas było mówić o łotrach. Już Jan Długosz w swej kronice pisze, że byli to polscy łotrzykowie, którzy w nieudolny sposób chcieli winę zrzucić na kacerzy.

Ale legenda tego nie przyjmuje – jeśli obraz chroni Polskę i Polaków, to wrogami i zadającymi ranę muszą być nie-Polacy. Husyci i kacerze lepiej pasują jako wrogowie tnący obraz na części. Poza tym historia pocięcia obrazu na części i scalenia go jest podobna do tego, co się stało z ciałem Stanisława, które – tak jak Polska po rozbiorach – rozrąbane, zrosło się w całość. Materia obrazu i terytorium Polski stawały się odtąd metafizycznie złączone.

Zraniony obraz

W tym świetle trochę niepotrzebnie jawi się fakt, że cięcia na policzku zostały namalowane, wyżłobione specjalnym rylcem i wypełnione ciemnoczerwonym barwnikiem, co miało upodobnić obraz do dawniejszego pierwowzoru, który miałby cechować się takimi „bliznami". Inspiracją były mu popularne w średniowieczu legendy o cudownych, zranionych obrazach. Na licu Matki Bożej Jasnogórskiej jest tych „znaków miecza" wymalowanych w sumie dziesięć. Sześć słabo widocznych na szyi, trzy główne blizny na prawym policzku.

Motyw zranionego obrazu jest szeroko rozpowszechniony w opowieściach na terenach wpływu bizantyjskiego. Jak pisze Anna Niedźwiedź w książce „The Image and the figure", podstawowy wzór narracji o obrazach jest następujący:

1. Ikonoklasta lub heretyk, używając ostrego narzędzia albo broni, rani święty obraz. 2. Krwawa rana lub szrama pojawia się na powierzchni obrazu. 3. Na osobie, która dokonała profanacji, wywierana jest metafizyczna zemsta = ślepota, nagła śmierć, paraliż... albo ikonoklasta w obliczu cudu (krwawiący obraz, pojawienie się rany) nagle uświadamia sobie swój błąd i się nawraca.

Obraz, który trafił z Krakowa na Jasną Górę (w legendzie już nie nowy, ale odrestaurowany), miał dopiero stoczyć decydujące bitwy.

Szkielet opowieści dotyczący najazdu husytów powtarza i twórczo wykorzystuje ks. Kordecki w opowieści o obronie Częstochowy podczas najazdu szwedzkiego. Szablon opowiadania z pustymi „miejscami na wrogów" niczym w układance pozwala dopasować wypadki. Kiedy pamięć o grozie niegdysiejszych wrogów blednie, struktura wchłania nowe zdarzenia.

Badania Anny Niedźwiedź dotyczące zarówno postrzegania cięć czy ran na obrazie, jak i obrazu jako symbolu cierpienia narodu pokazują, że Polacy wymieniają jako sprawców fatalnych cięć różnych tradycyjnych wrogów Polski i symbolicznych „innych". A więc Turków, Kozaków, pogan, a nawet Krzyżaków. Dominowała oczywiście figura szwedzkiego żołnierza, który ze swym rapierem plasował się na czele listy ikonoklastów-obcych w wypowiedziach badanych.

Szwedzka opresja

Szwed tnący obraz nie jest do końca spójny z naszą popularną, Sienkiewiczowską wersją historii: jak Szwedzi mogli zadać ranę, skoro klasztoru nie zdobyli? To może dziwić, ale nie na poziomie mitycznym. Rana zadana Polsce i rana zadana obrazowi jest w tym wypadku tożsama i niespójność nie ma znaczenia. Jak można się spodziewać po opowieści o husytach, ów zły „Szwed" nie uszedł z życiem. Jak pisze ksiądz Kordecki, kiedy ów „przemyśliwał o dopuszczeniu się gwałtu na Miejscu Świętem, (...) ohydną żądzą zysku zapalony, obiecywał sobie i swoim współtowarzyszom obfity łup z rozlicznych bogactw Jasnej Góry, (...) w tej właśnie chwili kula z murów puszczona uderza go w głowę, mówiącego strąca z konia na ziemię i razem z życiem gasi w nim świętokradzką żądzę łupu". A także: „Twierdzili i to Szwedzi, że niektórzy z nich widzieli kobietę na murach działa celującą i obrońcom na wałach stojącym potrzebnego oręża własną ręką dostarczającą". Czas ów oddany jest pięknie na płótnie Januarego Suchodolskiego „Obrona Jasnej Góry" z połowy XIX wieku. Widzimy tam wizerunek Matki Boskiej na sztandarze, a nieco po prawej zakonnika Kordeckiego wznoszącego krzyż, co jest podobną figurą do zastosowanej przez Kossaka z postacią księdza Skorupki.

Dzisiejsza legenda o złym Szwedzie szczęśliwie przesłania fakt, że Jasną Górę oblegali w dużej mierze wynajęci przez Szwedów Polacy, a powyższy fragment o pokaraniu za świętokradcze zamiary dotyczy Polaka będącego po stronie szwedzkiej. Obrazu zresztą wówczas nie było w klasztorze, bo dla bezpieczeństwa został wywieziony na Śląsk. Tymczasem paulini uznali Gustawa za nowego króla, tylko wojsk wpuścić do klasztoru nie chcieli z obawy przed rabunkiem. Legenda musiała się tego zawiłego balastu pozbyć, bo nie przystoi ostoi polskości kręcić się politycznie to w tę, to w inną stronę. Tu poddawać się, ale drzwi nie otwierać, bronić obrazu, ale obraz wywozić... Także Polacy będący po stronie drugiego Szweda, czyli Gustawa, musieli jednoznacznie przyjąć na siebie rolę złych. Którym za karę Babinicz boków przypiecze.

Ważne jednak, że w zakresie public relations sprawa została fantastycznie wykorzystana: konflikt między królem-nieudacznikiem Janem Kazimierzem a jego rzutkim, acz brutalnym krewnym Karolem Gustawem, któremu Polacy natychmiast się poddawali – został zamieniony na konflikt między katolikami a heretykami. Ładnie to scaliło kraj, tyle że wymagało wypędzenia rodzimych kacerzy, którzy Szwedowi sprzyjali, co zresztą z niejakim trudem dało się zrobić. Matka Boska została ogłoszona Królową Polski, Szweda wypędzono i Polska była oswobodzona. W tej całej historii do mitu katolickiego związanego z opieką Opatrzności nie zmieścił się chan tatarski Mehmed IV Girej, który wydatnie pomógł Rzeczypospolitej uspokoić południowy front i na swej granicy zmian nie chciał. Zaraz więc wysłał parę listów: a to do hetmana Rewery, do wojska i szlachty, w których to listach czynił gorzkie wyrzuty, groził swym gniewem i zapowiadał zemstę tym wszystkim, co odstąpili prawowitego pana, przystali zaś do jakiegoś Szweda, którego chan nie zna i znać nie chce. Postać ta jakoś nie przystawała do Matki Boskiej i miała złe konotacje związane z atakiem na legendarny Bełz, więc chan usłużnie znikł w pomroce dziejów. Dość powiedzieć, że Kordecki na Jasnej Górze dwóch żołnierzy w walce utracił. Prawdziwie krwawa, a nie wymyślona przez księdza Kordeckiego PR-owa wersja obrony odbyła się w XIX wieku, kiedy atakowali Rosjanie. Ale pamiętajmy, że w opowieści Sienkiewicza, który wydawał swe książki pod zaborami, kiedy panowała cenzura, Szwedzi mogli być oczywiście rozumiani także jako Rosjanie.

Owa dużo istotniejsza obrona klasztoru miała miejsce od 10 września 1770 do 18 sierpnia 1772. Na Jasnej Górze bronił się wówczas oddział konfederatów barskich pod wodzą Kazimierza Pułaskiego. Pułaski kilkakrotnie odpierał szturm wojsk rosyjskich, co podtrzymało ogniska konfederacji w Rzeczypospolitej. Konfederacki wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej na sztandarach i ryngrafach był przez nich szczególnie upodobany.

Szramy stanu wojennego

We wcześniejszych wersjach legendy jasnogórskiej cięcia były związane z fenomenem krwawych ran, współczesne wersje powtarzają starą strukturę w nowym historycznym anturażu. Kolejny raz obraz Matki Boskiej miał – wedle badanych – ukazać swe rany w stanie wojennym. Wcześniej można było zobaczyć wizerunek w klapie Wałęsy, na bramie stoczni, na znaczkach wydawanych w podziemiu i w innych miejscach. Również i w stanie wojennym, który miał być raną zadaną Polce – niektórzy mówili o pojawieniu się „trzeciej" szramy albo o przedłużaniu się dotychczasowych. Jeśliby sięgnęły serca, nastąpiłby koniec świata. „Potop" szwedzki, Cud nad Wisłą, stan wojenny – we wszystkich tych wydarzeniach Matka Boska Częstochowska odgrywa swoją rolę, stając po stronie Polaków przeciw ich wrogom. Sam szkielet opowieści się nie zmieniał, aktualizował się tylko wróg.

Tak więc w opowieściach o polskiej walce metafizyczna matka – Królowa Polski – doznaje ran wówczas, gdy nasze terytorium (macierz-ziemia-ojczyzna) również doznaje ran. W tej pięknej, uświęconej historii ciało matki i ciało ojczyzny to jedno. Ta właśnie tradycja sprawiła, że mała cząstka skrzydła prezydenckiego samolotu spod Smoleńska została umieszczona na sukni obrazu Matki Boskiej na Jasnej Górze: fragment tupolewa wpleciono w szatę Jezusa. Rana zadana Polsce wpisuje się w materię obrazu.

Mimo że sama etykieta Cudu nad Wisłą została ukuta wbrew Piłsudskiemu i po to, by osłabić jego doniosłe zwycięstwo, przyjęła się i obecnie w naszej narodowej mitologii w jakiś sposób go wspomaga, wskazując na dokonanie rzeczy niemalże niemożliwej. Postać w niebiesko-czerwonej szacie spoglądająca na bitwę na obrazie Kossaka przypomina sytuacje ze strof wielkiej epopei Homerowskiej. Oba święta – rocznica zwycięstwa i święto maryjne – splatają się w naszej tradycyjnej, liczącej wieleset lat opowieści. Konia z rzędem temu, kto potrafi przewidzieć, kto następny będzie odpowiedzialny za szramy na ciemnym policzku.

Autor jest medioznawcą, badaczem dyskursu publicznego. Zajmuje się narracjami politycznymi.

Imaginarium narodowe pod datą 15 sierpnia najlepiej unaocznił Jerzy Kossak na obrazie „Cud nad Wisłą". Na dole szarża Polaków. Wśród nich – na wysokości sztandaru wojsk i niejako temu sztandarowi równoważny, z uniesionym krzyżem – ksiądz Skorupka. A nad tym wszystkim, otoczona samolotami, w samym ogniu walki, na chmurze, Matka Boska. Oczywiste, że wrogowie Polski są wrogami Matki Boskiej. Jej ciało jest symbolicznym ciałem Polski. Można nawet ułożyć równanie: Ojczyzna = wspólna Matka. Wspólna matka = Matka Boska. Ojczyzna = Matka Boska. Jeśli kto zamierzy się na symboliczne ciało Ojczyzny, rana będzie często dotyczyła również obrazu Matki Boskiej, zwłaszcza Częstochowskiej. Chociaż inne wizerunki również działają, jak pamiętamy z inwokacji w „Panu Tadeuszu".

Opowieść o obrazie Matki Boskiej Częstochowskiej jest pięknym przykładem na to, jak mocno rozmaite opowieści tkwią w naszej kulturze i jak w stare formy wtłaczamy nowe wydarzenia. Tak działa mocna tradycja kulturowa. Potrzebujemy opowieści o obiektach, które wyrażałyby w sobie tysiąc lat naszej historii. Okazało się, że Dąb Bartek ma niestety nieco mniej. Również opowieść o obrazie częstochowskim w swej popularnej formie została nieco rozbudowana. Warto jednak się przyjrzeć, jak w opowieści tej odcisnęła swe piętno historia i jak legenda niczym kompas wskazywała zawsze wroga polskości.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Taka debata o aborcji nie jest ok
Plus Minus
„Dziennik wyjścia”: Rzeczywistość i nierzeczywistość
Plus Minus
Europejskie wybory kota w worku
Plus Minus
Waleczny skorpion
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa”, Jacek Kopciński, opowiada o „Diunie”, „Odysei” i Coetzeem