Dialog społeczny umarł, a raczej znajduje się w stanie wegetatywnym. Ów stan utrzymuje się od 2013 r., gdy strona związkowa rozpoczęła bojkot Komisji Trójstronnej i przestała się pojawiać na jej posiedzeniach. To był moment ostatecznej zapaści, ale dialog społeczny niedomagał od dłuższego czasu, a właściwie był upośledzony już od narodzin.
Krótka historia upadku
Pierwsza „komisja trójstronna" powstała w 1994 r., żeby monitorować wprowadzanie przyjętego rok wcześniej paktu o przedsiębiorstwie – jednego z ważniejszych dokumentów polskich reform gospodarczych tworzącego ramy restrukturyzacji i prywatyzacji państwowych przedsiębiorstw i gwarantujący pracownikom wiele praw. Jednak nawet nie zdążyła na dobre rozpocząć działalności, bo upadł rząd. Później, jak to dokładnie udokumentował prof. Juliusz Gardawski, była wstrząsana wewnętrznymi kłótniami – a to między stronami, które w niej zasiadały, a to między związkami, które się licytowały, kto ma większe prawo do reprezentowania pracowników.
Po wyborach w 1997 r. komisja w zasadzie przestała być potrzebna, bo jeden z jej głównych partnerów – Akcja Wyborcza Solidarność – sam stworzył rząd. Po co mu więc była jakaś tam komisja? Dopiero przed wyborami w 2001 r., gdy było już wiadomo, że AWS nie ma szans na dalsze rządy, idea dialogu społecznego odżyła.
Po przyjęciu ustawy o Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych i wojewódzkich komisjach dialogu społecznego w 2001 r. pojawiła się nadzieja, że dialog nabierze większego sensu – dzięki nadaniu komisji wyższego statusu, konkretnych kompetencji, uregulowaniu kwestii reprezentatywności partnerów społecznych. Jerzy Hausner, wicepremier w latach 2003–2005, próbował stawiać przed komisją wielkie wyzwania i na jej forum dyskutować o najważniejszych problemach polityki społecznej i gospodarczej. Chciał, żeby komisja była forum, na którym powstanie ponadpartyjna umowa społeczna – pakt dla pracy i rozwoju. Chciał też zmienić całą filozofię dialogu społecznego, obejmując jego formułą przedstawicieli samorządu, organizacje pozarządowe, ważne instytucje, takie jak Narodowy Bank Polski. Niestety, Hausnerowi nie udało się ani zaprząc dialogu społecznego do urzeczywistniania modernizacyjnych wizji, ani odświeżyć jego formuły. Przez kolejne lata dialog społeczny powoli obumierał, zalewany przez kolejne fale upartyjnienia, aż do całkowitego paraliżu w 2013 r.
Dobrze zorganizowany, szeroki dialog społeczny mógłby być narzędziem łagodzenia konfliktów społecznych. Mógłby być dobrą platformą merytorycznej dyskusji różnych środowisk pragnących wpływać na całokształt stosunków społeczno-gospodarczych w kraju. Nie chcę się jednak koncentrować na „zawartości" dialogu, ale na sposobie jego odnawiania. Wydaje się bowiem, że podobnie jak to było ponad 20 lat temu błędy popełnione na samym początku tworzenia czy odtwarzania jakiejś instytucji łatwo mogą uniemożliwić działanie zgodne z oczekiwaniami. Najnowsza próba reaktywacji dialogu społecznego, bardziej niż ponowne narodziny, przypomina eksperymenty dr. Wiktora Frankensteina. Oto „panowie na dialogu", czyli związki i organizacje pracodawców, sami napisali sobie projekt ustawy o Radzie Dialogu Społecznego i innych instytucjach dialogu społecznego (ustawa o RDS). Następnie skłonili ministra pracy do zaakceptowania tego dokumentu i uczynienia zeń projektu rządowego. Sytuacja ta jako żywo przypomina historię dr. Frankensteina, ponieważ tak zwani partnerzy społeczni, tak jak on, pracowali ukradkiem nad rozkładającym się ciałem Komisji Trójstronnej, łamiąc przy tym elementarne zasady – przede wszystkim zasady stanowienia prawa wyrażone w konstytucji i regulaminie pracy Rady Ministrów.