Nie każdemu jest to wiadome i nie wszyscy chcą pamiętać, że obowiązująca do ubiegłego roku ustawa z 1 sierpnia 1997 r. o Trybunale Konstytucyjnym została uchwalona z rażącym pogwałceniem ówczesnego porządku konstytucyjnego, w szczególności zaś przepisów rozdziałów 4 i 7 konstytucji z 1952 r. w związku z art. 1 ustawy konstytucyjnej z 17 października 1992 r. o wzajemnych stosunkach między władzą ustawodawczą i wykonawczą Rzeczypospolitej Polskiej oraz o samorządzie terytorialnym. Naruszenie prawa polegało na przyznaniu Trybunałowi Konstytucyjnemu już w art. 1 rangi „organu władzy sądowniczej", mimo iż w myśl ustawy konstytucyjnej władza sądownicza przysługiwała wówczas wyłącznie „niezawisłym sądom". W konstytucji Trybunał usytuowany był poza systemem sądownictwa, w jednym rzędzie z Trybunałem Stanu, Najwyższą Izbą Kontroli i rzecznikiem praw obywatelskich (por. rozdział 6). Ponadto ustawa przyznała Trybunałowi Konstytucyjnemu prawo rozpoznawania indywidualnych skarg konstytucyjnych. Ten środek prawny był nieznany poprzedniej konstytucji i nie mieścił się w zakreślonych w niej granicach kompetencji Trybunału (vide: art. 33a). Obraza prawa była tu oczywista, a przy tym tak drastyczna, iż musi do dziś budzić zdumienie i przerażenie brak sprzeciwu wobec nowej regulacji któregokolwiek z organów państwa uprawnionych do zgłoszenia wniosku o stwierdzenie niezgodności ustawy z konstytucją (art. 22 ust. 1 ustawy z 20 kwietnia 1985 r. o Trybunale Konstytucyjnym) czy choćby samego Trybunału, który powołany był przecież do kontroli konstytucyjności ustaw także z urzędu (p. art. 22 ust. 2 tejże ustawy). Nie mówiąc już o mimetycznym milczeniu „acht und achtzig Professoren"...
Sejm nie miał prawa
Czytelnik może w tym miejscu zwrócić uwagę, iż owa ustawa o TK wprowadzała w życie to tylko, co zostało już uchwalone w nowej konstytucji z 2 kwietnia 1997 r., przyjętej następnie w referendum ogólnonarodowym 25 maja tegoż roku. Przecież władzę sądowniczą sprawować miały „sądy i trybunały" (por. art. 10 ust. 2 konstytucji), do których zalicza się z pewnością także Trybunał Konstytucyjny. Skąd zatem moje wątpliwości?
Przypomnieć znów muszę, że nowa konstytucja weszła w życie dopiero po upływie trzech miesięcy od ogłoszenia, tj. 17 października 1997 r. W dniu uchwalenia ustawy o TK nadal więc obowiązywał porządek wynikający z konstytucji z 1952 r. (a właściwie jej nieuchylonej części) oraz z postanowień ustawy konstytucyjnej. Sejm nie miał prawa uchwalać ustawy otwarcie niezgodnej z aktualną konstytucją, nawet wykonując zadania wynikające z konstytucji już uchwalonej i oczekującej na wejście w życie. Należy też pamiętać, że umocowanie do uchwalenia ustawy o TK zarówno obecnie, jak i w poprzednim stanie prawnym wynikało wprost z konstytucji. Skoro Sejm nie mógł działać z delegacji art. 197 nowej konstytucji, gdyż ten przepis też jeszcze wówczas nie funkcjonował, podstawą uchwalenia ustawy mógł być wyłącznie przepis kompetencyjny w art. 33a ust. 6 konstytucji poprzedniej. Wzorcem oceny nowej ustawy mogły być zatem tylko dotychczasowe przepisy rangi konstytucyjnej, z którymi, jak już rzekłem, jest ona otwarcie i fundamentalnie niezgodna.
Jak z „Rejsu"
Ani poprzednia, ani nowa konstytucja nie przewidziały powołania jakichś „organów władzy sądowniczej". Z samej swej natury rozumiana po monteskiuszowsku władza sądownicza nie potrzebuje żadnych organów, skoro ma być w założeniu sprawowana przez niezawisłe sądy. Żaden sąd w RP nie korzysta z przymiotu „organu władzy sądowniczej", gdyż go nie potrzebuje. Po myśli art. 173 Konstytucji RP „sądy i trybunały są władzą odrębną i niezależną od innych władz". Czy można jednak być jednocześnie władzą i jej organem? Precedensowe przyznanie Trybunałowi Konstytucyjnemu tej dwuznacznej, bo przywodzącej na myśl humor z filmu „Rejs" etykietki nie jest wszelako przypadkiem: ustawa nadała TK zasadniczo nowe, nader przy tym osobliwe kompetencje. Trybunał, odmiennie niż pozostałe sądy, uzyskał mianowicie od prawodawcy przywilej nierozpoznawania wpływających do niego spraw. Mógł zatem odtąd odmówić nadania dalszego biegu każdemu wnioskowi, jeśli wyznaczony sędzia swobodnie uznał go za „oczywiście bezzasadny". Choć postanowienie odmowne było formalnie zaskarżalne w drodze zażalenia, przyjęte nieostre kryterium „oczywistej bezzasadności" nie dawało wnioskodawcom wielu szans na jego zwalczenie.
Trzeba tu koniecznie wskazać, iż przyjęte w ustawie rozwiązanie było również otwarcie niezgodne z ładem konstytucyjnym. Ani poprzednia, ani obecna ustawa zasadnicza nie pozwala Trybunałowi na uchylanie się od rozpoznawania wpływających wniosków z przyczyn merytorycznych. Czy aby nie to właśnie, czyli przejściowy brak konstytucyjnego wzorca oceny, było przyczyną uchwalenia ustawy o TK jeszcze prze wejściem nowej konstytucji w życie?