Sławomir Murawski: Zadania domowe to sprawa polska

Za wieloma obiekcjami wobec prac domowych wydaje się stać przeświadczenie, że te zostały wymyślone po to, by robić dziecku (i rodzicowi) na złość. Warto jednak zadać sobie pytanie, czy kieruje nami rozsądek czy kaprys.

Publikacja: 08.02.2024 03:00

Jeśli rezygnacja z tych prac miałaby wyrównać szanse i eliminować wykluczenie, jeśli to jest to, czy

Jeśli rezygnacja z tych prac miałaby wyrównać szanse i eliminować wykluczenie, jeśli to jest to, czym mamy się kierować, to tym bardziej zrobi to rezygnacja z wszelkich wymagań

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Dyskusja nad rolą zadań domowych w edukacji jest ważna, szczególnie gdy stajemy w obliczu perspektywy arbitralnego, niemalże apodyktycznego rozwiązania tej kwestii przez panią minister Barbarę Nowacką. Kiedy rodzice mają dość tego dodatkowego obowiązku (pilnowania dzieci przy domowych lekcjach), a sami przecież też pamiętają czasy, kiedy zamiast na podwórku musieli przesiadywać nad książkami, rzecz wydaje się przesądzona.

Po co właściwie są prace domowe

Gilbert Keith Chesterton rozważał takie pochopne podejście do reform: w poprzek drogi biegnie ogrodzenie, które krytykowany przez niego typ reformatora od razu będzie chciał zniszczyć, jako że wydaje mu się ono zbędne, niepotrzebne. Tymczasem tak długo, jak nie rozumiemy, po co to ogrodzenie tam jest – argumentuje Chesterton – nie wolno nam go tknąć. Dopiero kiedy tego zrozumienia nabędziemy, jego usunięcie będzie mogło zostać uzasadnione. Prace domowe, podobnie jak to ogrodzenie, wydają się jedynie przeszkadzać (rodzicom w spokoju, dzieciom w gapieniu się w telefony). Być może warto się jednak najpierw zastanowić, po co one właściwie są.

Czytaj więcej

Koniec prac domowych w szkołach podstawowych. Jest projekt rozporządzenia

Zacznijmy więc od rzekomo bezsensownego „wkuwania na pamięć niepotrzebnych wersetów”, jak napisał Bogusław Chrabota w magazynie „Plus Minus” („Zadania domowe a sprawa polska”, 2 lutego). Może i redaktor Chrabota ma rację w tym, że są one niepotrzebne (o ile założymy, że wiedza powinna mieć charakter praktyczny, co oczywiste nie jest – nie o tym jednak chcę tu pisać). Nie wynika z tego jednak, że ich „wkuwanie” również takie jest. Aleksander mógł zapamiętać „Iliadę” tak, jak Tukidydes mógł zapamiętać raz usłyszaną mowę Peryklesa czy Platon słowa Sokratesa podczas jego obrony przed ateńskim sądem dlatego, że pamięć się ćwiczy. Nie jest ona zasobem gotowym, ofiarowanym nam w takiej czy innej mierze, ale bardziej przypomina mięsień, który będzie zdolny do większego wysiłku, gdy będziemy nad nim pracować (wspomniany Platon ponoć zniechęcał swoich uczniów do zapisywania i sporządzania notatek właśnie po to, by uczyli się oni zapamiętywać). Kultura antycznej Grecji to kultura pamięci – istniały nawet specjalne szkoły poświęcone sztuce zapamiętywania. Dziś zapomnimy nawet kupić jajek, o ile nie zanotujemy sobie tego z przypomnieniem na smartfonie, o numerach telefonów do rodziny nawet nie wspominając (a pamiętanie tych numerów nie było niczym niesamowitym jeszcze pokolenie temu!).

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Zadania domowe a sprawa polska

Trzeba też zauważyć, że zapamiętywanie doskonale usprawnia i przyspiesza proces edukacyjny – wskazał na to wybitny filozof sir Roger Scruton w swojej książeczce „Kultura jest ważna”: „Kiedyś dzieci zaczynały naukę matematyki od tabliczki mnożenia – przykład potępianego przez Deweya wkuwania na pamięć. Kiedy już miały to za sobą, potrafiły szybko wykonywać proste działania i przejść do geometrii i algebry, nie zatrzymując się przy dodawaniu. W wieku szesnastu lat uczniowie uzdolnieni matematycznie znali podstawy rachunku różniczkowego i mogli przystąpić do zgłębiania równań różniczkowych (…). Dzisiaj już tak nie jest i kompetencja matematyczna społeczeństw zachodnich stale się obniża. Miała w tym swój udział rezygnacja z uczenia się na pamięć…”. Ucinając temat rzekę: wyćwiczona, dobra pamięć przyda się nie tylko w dalszej edukacji na studiach, ale i w życiu.

Czy na pewno prac domowych jest coraz więcej?

Druga sprawa, że są też przedmioty, które ze swej natury wymagają utrwalenia wiedzy w domu (matematyka, języki obce). Tutaj cieszyłbym się raczej, że są jeszcze nauczyciele, którzy chcą prace domowe zadawać, co przecież dokłada im pracy, jako że muszą je przecież potem jeszcze sprawdzić. Nadmierna ilość takich prac i czas, jaki dzieci muszą na nie poświęcić, to również kwestie dyskusyjne. Kadra nauczycielska nie wymienia się tak często (kiedy trafiłem do szkoły średniej, uczyli mnie ci sami nauczyciele, którzy uczyli jeszcze mojego ojca) – wątpliwe więc, by ilość prac domowych nagle się zwiększyła. Problemem jest raczej odkładanie ich wszystkich na ostatnią chwilę (dzieci nie wspomną rodzicom, że na wykonanie pracy, nad którą ślęczą po nocy, miały dwa tygodnie) i nieustanne od nich odrywanie przez smartfon. Zawodowe obcowanie z młodzieżą dostarcza doświadczenia, że niektóre dzieci do telefonu zerkają niemalże odruchowo, mechanicznie; zdarzają się przypadki zgłaszania przez ucznia potrzeby wyjścia do toalety, kiedy w istocie opuszcza on salę lekcyjną po to, by popatrzeć w ekran smartfona. Obniża to poziom skupienia i sprawia, że praca, którą można wykonać w 15 minut, nagle zajmuje dwie godziny.

Jeśli rezygnacja z tych prac miałaby wyrównać szanse i eliminować wykluczenie, jeśli to jest to, czym mamy się kierować, to tym bardziej zrobi to rezygnacja z wszelkich wymagań

Problemem tutaj wydaje się raczej nastawienie nauczyciela i rodzica, a nie same prace domowe, które przecież nie wykluczaniu mają służyć, ale m.in. utrwalaniu wiedzy (dodajmy, że jest to też forma kierunkowskazu dla tych, których rodziców nie stać na korepetycje, lub dla tych, których rodzice edukację mają w nosie). Jeśli rezygnacja z tych prac miałaby wyrównać szanse i eliminować wykluczenie, jeśli to jest to, czym mamy się kierować, to tym bardziej zrobi to rezygnacja z wszelkich wymagań. Dlaczego mielibyśmy na przykład wykluczać kogoś, kto regularnie ucieka z lekcji? Przecież to w dużej mierze też zasługa niedopilnowania dziecka przez rodzica.

Za wieloma obiekcjami wobec prac domowych wydaje się stać przeświadczenie, że te zostały wymyślone po to, by robić dziecku (i rodzicowi) na złość (do tego stopnia, że ktoś mógłby uznać, że gdyby tylko z nich zrezygnować, to zrazu cały poziom polskiej edukacji by się podniósł). Tymczasem powinniśmy poważnie dyskutować o racjach, których kilka starałem się tu wskazać i które ewidentnie za nimi stoją. Zadać sobie pytanie, czy kieruje nami rozsądek, czy kaprys.

Autor

Sławomir Murawski

Nauczyciel. Uczy filozofii i etyki 

Dyskusja nad rolą zadań domowych w edukacji jest ważna, szczególnie gdy stajemy w obliczu perspektywy arbitralnego, niemalże apodyktycznego rozwiązania tej kwestii przez panią minister Barbarę Nowacką. Kiedy rodzice mają dość tego dodatkowego obowiązku (pilnowania dzieci przy domowych lekcjach), a sami przecież też pamiętają czasy, kiedy zamiast na podwórku musieli przesiadywać nad książkami, rzecz wydaje się przesądzona.

Po co właściwie są prace domowe

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Duopol kontra społeczeństwo
analizy
PiS, przyjaźniąc się z przyjacielem Putina, może przegrać wybory europejskie
analizy
Aleksander Łukaszenko i jego oblężona twierdza. Dyktator izoluje i zastrasza
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Arak: Po 20 latach w UE musimy nauczyć się budować koalicje
Opinie polityczno - społeczne
Przemysław Prekiel: Krótka ławka Lewicy
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?