Mirosław Żukowski: Nie byłem na mszy

Jeśli Mikołaj mający w tym roku na swej drodze tylu ludzi ciężko doświadczonych przez los do mnie nie zdąży, bardzo się nie zmartwię. Ja swój prezent już dostałem.

Aktualizacja: 23.12.2020 21:47 Publikacja: 23.12.2020 19:01

Mirosław Żukowski: Iga Świątek po ostatniej piłce finału już nigdy nie uśmiechnie się z takim niedow

Mirosław Żukowski: Iga Świątek po ostatniej piłce finału już nigdy nie uśmiechnie się z takim niedowierzaniem jak w Paryżu.

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Kiedy Iga Świątek wychodziła 10 października na centralny kort stadionu Roland Garros, nie wiedziałem jednak, czy łzy, które mam w oczach, to bardziej radość czy złość.

Jeździłem na ten turniej od ponad ćwierć wieku, gdy Polacy przegrywali, gdy nie było ich wcale i gdy zaczęli odnosić pierwsze sukcesy po epoce Wojciecha Fibaka. Paryż jest poza Warszawą jedynym dużym miastem, po którym mogę chodzić bez mapy, w restauracji na Roland Garros jadłem pierwsze w życiu ostrygi, a salonowy bywalec Andrzej Roman uczył mnie, przybysza z siermiężnego socjalizmu, że jeśli chcę być poważnym facetem w tym świecie, to mam nie pokazywać, jak bardzo mi się tu podoba.

Starałem się pójść za jego radą, ale muszę szczerze przyznać, że od pierwszego pobytu czułem się tam, jakbym trafił w miejsce magiczne. Bardzo mi w tym pomógł fakt, że francuskiego uczyłem się czytając „L'Equipe", i już wiedziałem, że tę magię stworzyło m.in. wielu fantastycznych dziennikarzy sportowych. Nie mogłem jeszcze wówczas podejrzewać, że kilku z nich okaże się przyjaciółmi Polski i moimi kolegami.

I teraz, gdy dziewczyna z podwarszawskiego Raszyna pierwszy raz od przedwojennych czasów Jadwigi Jędrzejowskiej gra w Paryżu o zwycięstwo, ja siedzę w domu na kanapie. Natychmiast przypomniałem sobie polskiego kolegę dziennikarza, nieżyjącego już Grzegorza Wasylkowskiego. Gdy okazało się, że Agnieszka Radwańska jest w finale Wimbledonu, wsiadł on w samochód i bez biletu ani akredytacji pojechał do Londynu, bo jak mi potem mówił, nie mogło go nie być na tej mszy.

Agnieszka Radwańska odniosła jeszcze wiele sukcesów, ale w wimbledońskim finale już nie zagrała. Iga Świątek za pół roku może wrócić na kort im. Philippe'a Chatriera, a ja wraz z nią, ale to już nie będzie to samo. Nigdy nie zapomnę brazylijskiego dziennikarza, który po pierwszym zwycięstwie Gustavo Kuertena w Paryżu biegł przez całe biuro prasowe do telefonu (były to czasy raczkującego internetu), krzycząc na całe gardło: „Guga zwyciężył!". Taka radość zdarza się tylko raz i tego już nie przeżyję.

Także Iga Świątek już nigdy nie uśmiechnie się po ostatniej piłce żadnego finału z takim niedowierzaniem jak w Paryżu, ani nikt tak na jej zwycięstwo nie zareaguje. Życzyć jej i nam samym wypada, by też już nigdy nie wygrywała praktycznie bez widzów, by dźwięk piłki na rakiecie, choć brzmi pięknie – o czym fascynująco pisał Bohdan Tomaszewski – nie odbijał się od pustych trybun tak głośnym echem.

Triumf Igi Świątek z powodu koronawirusa nie miał dalszego ciągu, bo nie było tenisowej jesieni, inna jest zima, a pierwszy Wielki Szlem przyszłego roku odbędzie się w Australii później niż zwykle i wciąż niestety w koronawirusowym reżimie. Oby wiosna była taka jak dawniej, oczywiście z finałem w Paryżu.

Drugi raz na przełomie maja i czerwca w domu zostawać nie chcę, może dlatego, że wciąż mam w oczach reklamę sprzed lat z zaproszeniem na paryski turniej: „Przyjeżdżaj, są wszyscy, brakuje tylko ciebie, a kobiety włożyły już letnie sukienki".

Kiedy Iga Świątek wychodziła 10 października na centralny kort stadionu Roland Garros, nie wiedziałem jednak, czy łzy, które mam w oczach, to bardziej radość czy złość.

Jeździłem na ten turniej od ponad ćwierć wieku, gdy Polacy przegrywali, gdy nie było ich wcale i gdy zaczęli odnosić pierwsze sukcesy po epoce Wojciecha Fibaka. Paryż jest poza Warszawą jedynym dużym miastem, po którym mogę chodzić bez mapy, w restauracji na Roland Garros jadłem pierwsze w życiu ostrygi, a salonowy bywalec Andrzej Roman uczył mnie, przybysza z siermiężnego socjalizmu, że jeśli chcę być poważnym facetem w tym świecie, to mam nie pokazywać, jak bardzo mi się tu podoba.

Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Andrzej Duda kontra ślonsko godka
Opinie polityczno - społeczne
Garri Kasparow: Zachód musi uznać istnienie „dobrych Ruskich”, aby Ukraina mogła zwyciężyć
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Filozofia „Diuny” to filozofia kiczu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Każdy może być Marcinem Kierwińskim. Tak zmieniła się debata
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Emmanuel Macron w swych deklaracjach jawi się jako wizjonerski lider Europy