„Wczoraj zrozumiałem, że mój parkinson zaczął nagle przyspieszać, niedługo zajmie mi całą lewą stronę i potem stanie się coraz bardziej męczący. Muszę się spieszyć ze wszystkim" – czytamy w przetłumaczonej właśnie, ostatniej książce Kertésza, który zmarł w marcu w wieku 86 lat. Nosi ona tytuł „Ostatnia gospoda" i była wydana w oryginale w 2014 r. z podtytułem „Zapiski". Stanowi literacko dopracowany dziennik z lat 2001–2009, choć nie znajdziemy w nim konkretnych dat. Skrywa także szkic do nieukończonej powieści autobiograficznej.
Ciekawy to okres w życiu pisarza, przede wszystkim dlatego, że w 2002 r. otrzymał Nobla. Pisał o tym na gorąco: „Od dwóch dni udzielam tylko wywiadów; zachowuję się, jakbym zawsze się tym zajmował. Ale w jakiś sposób jestem daleko od tego wszystkiego". Jest dumny, ale też ogarnia go coraz większe zmęczenie.
W kolejnych latach jest mu coraz ciężej. Parkinson się nasila, a żona Magdi walczy z nowotworem (skutecznie, bo żyje do dziś). Zwiększa się także jego krytyka rzeczywistości. Choć jeśli ktoś odrobinę zna Kertésza i jego twórczość, ten wie, że pisarz nigdy nie był optymistą.
W „Ostatniej gospodzie", tak jak w wielu innych jego książkach, mocno dostaje się Węgrom. Trudno być zaskoczonym postawą Kertésza, skoro jako 15-latek został w 1944 r. wywieziony przez węgierskie służby kolaboracyjne do obozu w Auschwitz, a stamtąd do Buchenwaldu. Cudem przeżył, a swoje obozowe doświadczenia przekuł w autobiograficzną powieść „Los utracony".
Na tle literatury obozowej jego powieść wyróżniała się ironią i dystansem do zła, jakie spotyka dziecięcego bohatera. Na ostatnich stronach autor opisał powrót swego alter ego do mieszkania w Budapeszcie. Nieznajoma kobieta zatrzasnęła mu drzwi przed nosem ze słowami: „Nie. My tu mieszkamy". Pisarz uważał, że przez kolejne dekady nad Dunajem niewiele się zmieniło.