Śledztwa wysokiego ryzyka

Próba stawiania zarzutów VIP-om zaszkodziła karierze niejednego prokuratora.

Aktualizacja: 05.05.2015 10:11 Publikacja: 04.05.2015 21:00

Prokuratorzy, choć prowadząc sprawę są niezależni, w praktyce muszą się liczyć z ingerencją ze stron

Prokuratorzy, choć prowadząc sprawę są niezależni, w praktyce muszą się liczyć z ingerencją ze strony przełożonego

Foto: Fotorzepa/Jakub Ostałowski

Za słabe dowody, potrzeba przesłuchania dodatkowych świadków czy zadania pytań biegłym to kilka z powodów, dla których przełożeni prokuratorów ingerują w postępowania prowadzone przez podwładnych. Zmieniają ich decyzje czy wręcz zabierają śledztwa. Jeśli dzieje się tak, gdy prokurator chce stawiać zarzuty politykowi – budzi to wątpliwości. Oto najgłośniejsze takie przypadki z ostatnich lat.

Śledztwo stracili prokuratorzy z Białegostoku badający m.in. domniemane zaniedbania ze strony ministerialnych urzędników w aferze hazardowej. Sprawdzali, kto odpowiada za to, że rynek zalały automaty, tzw. jednoręcy bandyci, pozwalające wygrywać więcej, niż określały przepisy. Traciło na tym państwo.

W 2014 r. zarzut niedopełnienia obowiązków miał usłyszeć Jacek Kapica – wiceminister finansów i szef Służby Celnej. Prowadzący śledztwo wydał postanowienie o przedstawieniu zarzutu, ale uchylili je przełożeni, uzasadniając, że brakuje dowodów. Prokuratura Generalna przeniosła śledztwo do Poznania.

Sprawy nie dokończył też Andrzej Piaseczny z Prokuratury Okręgowej w Warszawie, który w 2012 r. chciał stawiać zarzut m.in. paserstwa Krzysztofowi Bondarykowi, wtedy szefowi ABW. Chodziło o zakup samochodu z poprzedniej firmy Bondaryka za 67 tys. zł. Według śledczego cena mogła być zaniżona o 90 tys. zł.

Piasecznego bronili koledzy, ale Krajowa Rada Prokuratury nie dopatrzyła się zamachu na niezależność śledczego.

– Sprawę dostał potem jeden z broniących Piasecznego śledczych. I on nie znalazł podstaw, by oskarżyć Bondaryka. Kupno auta po okazyjnej cenie nie jest paserstwem – mówi nam jeden z warszawskich prokuratorów.

Zarzutów nie zdążył postawić też Rafał Nagrodzki, znany katowicki prokurator (który prowadził m.in. słynne śledztwo w sprawie majątku Jolanty i Aleksandra Kwaśniewskich). Miał zbadać, czy były polityczne naciski na dyrektora krakowskiego Urzędu Kontroli Skarbowej dotyczące Rafinerii Trzebinia. UKS umorzył spółce zapłatę 900 mln zł zaległej akcyzy.

W marcu 2011 r. Nagrodzki był zdecydowany stawiać zarzuty przekroczenia uprawnień wiceministrowi finansów Andrzejowi Parafianowiczowi i przesłuchać jako świadka rzecznika rządu Pawła Grasia. Dlaczego? Ze względu na jego intensywne kontakty z Parafianowiczem w czasie, gdy UKS rozstrzygał sprawę rafinerii.

Dzień przed postawieniem zarzutów przełożony Nagrodzkiego uchylił jego decyzję. Rok później prokurator śledztwo umorzył.

Znający tę sprawę przyznają, że Nagrodzki zapłacił za nią wysoką cenę – śledztwo zaczynał prowadzić w Prokuraturze Apelacyjnej w Katowicach w wydziale ds. przestępczości zorganizowanej. Pod koniec 2010 r. cofnięto mu delegację do apelacji i wrócił na niższy szczebel – do prokuratury okręgowej. Jego przełożonym stał się prokurator, który zablokował zarzuty dla wiceministra.

W niektórych przypadkach kończy się jeszcze gorzej, bo dymisją.

„Nieefektywne" prowadzenie śledztwa w sprawie śmierci Jerzego Ziobry, ojca ówczesnego ministra sprawiedliwości, przypłacił w 2007 r. stanowiskiem Piotr Kosmaty, szef krakowskiej prokuratury.

– Oficjalny powód to słabe wyniki w rejonie. Prawdziwy był taki, że nie znalazł dowodów przeciwko lekarzom, którzy leczyli ojca ministra. Żadna z opinii biegłych nie potwierdzała zarzutów. Centrala naciskała, Kosmaty się postawił i go odwołano – mówi znający go prokurator.

– Nie komentuję – mówi „Rzeczpospolitej" sam zainteresowany.

W 2011 r. dociekliwy prokuratur Marek Pasionek został odsunięty od nadzorowania śledztwa smoleńskiego. Materiały pomocne w wyjaśnieniu katastrofy próbował uzyskać od Amerykanów. Przełożeni wszczęli za to dyscyplinarkę, ale po dwóch latach Pasionek został ostatecznie uwolniony od zarzutów dyscyplinarnych.

Nieznane są powody odsunięcia warszawskich prokuratorów od jednego z najważniejszych w kraju śledztw: w sprawie tajnych więzień CIA.

W 2008 r. sprawę, która mogła uderzyć w czołowych polityków, zaczęła badać Prokuratura Apelacyjna w Warszawie. Po trzech latach (wiosną 2011 r.) odsunięto od śledztwa prok. Jerzego Mierzewskiego, który według nieoficjalnych doniesień chciał stawiać zarzuty politykom SLD, a w 2012 r. sprawę zabrano dwóm kolejnym prokuratorom z warszawskiej apelacji.

Miało to miejsce po tym, gdy postawili zarzuty (m.in. przekroczenia uprawnień) Zbigniewowi Siemiątkowskiemu, byłemu szefowi Agencji Wywiadu i politykowi SLD.

Decyzją prokuratora generalnego śledztwo przeniesiono do Krakowa. Powody? Tajne.

Sprawę stracił też inny katowicki prokurator, Jacek Więckowski, który przez pięć lat z sukcesem rozpracowywał kulisy prywatyzacji spółek Skarbu Państwa. W kłopoty popadli także znany krakowski śledczy Marek Wełna (za sprawę mafii paliwowej) i oskarżyciele badający głośną sprawę mafii węglowej na Śląsku, w której zarzuty miała usłyszeć Barbara Blida (zastrzeliła się podczas próby zatrzymania). W obu ostatnich przypadkach mówiono nieoficjalnie o wyjątkowym zainteresowaniu przełożonych.

– Prawo dopuszcza wydanie przez bezpośrednio przełożonego prokuratora decyzji np. o zmianie zarzutów – podkreśla Mateusz Martyniuk, rzecznik Prokuratury Generalnej. – Procedura wydania takiej decyzji jest transparentna. Decyzja jest pisemna i włącza się ją do akt sprawy, więc z jej uzasadnieniem mogą się zapoznać również strony postępowania.

Dodaje, że decyzje takie wydają bezpośredni przełożeni, a więc prokuratorzy znający dobrze sprawę i materiał dowodowy. – Biorą więc za nie pełną odpowiedzialność – mówi Martyniuk.

Jeśli prokurator uważa, że zmiana decyzji o zarzutach czy zabranie mu sprawy łamie jego niezależność, może wystąpić o zbadanie jej zasadności do Krajowej Rady Prokuratury.

Za słabe dowody, potrzeba przesłuchania dodatkowych świadków czy zadania pytań biegłym to kilka z powodów, dla których przełożeni prokuratorów ingerują w postępowania prowadzone przez podwładnych. Zmieniają ich decyzje czy wręcz zabierają śledztwa. Jeśli dzieje się tak, gdy prokurator chce stawiać zarzuty politykowi – budzi to wątpliwości. Oto najgłośniejsze takie przypadki z ostatnich lat.

Śledztwo stracili prokuratorzy z Białegostoku badający m.in. domniemane zaniedbania ze strony ministerialnych urzędników w aferze hazardowej. Sprawdzali, kto odpowiada za to, że rynek zalały automaty, tzw. jednoręcy bandyci, pozwalające wygrywać więcej, niż określały przepisy. Traciło na tym państwo.

W 2014 r. zarzut niedopełnienia obowiązków miał usłyszeć Jacek Kapica – wiceminister finansów i szef Służby Celnej. Prowadzący śledztwo wydał postanowienie o przedstawieniu zarzutu, ale uchylili je przełożeni, uzasadniając, że brakuje dowodów. Prokuratura Generalna przeniosła śledztwo do Poznania.

Pozostało 81% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kraj
Ćwiek-Świdecka: Nauczyciele pytają MEN, po co ta cała hucpa z prekonsultacjami?
Kraj
Sadurska straciła kolejną pracę. Przez dwie dekady była na urlopie
Kraj
Mariusz Kamiński przed komisją ds. afery wizowej. Ujawnia szczegóły operacji CBA
Kraj
Śląskie samorządy poważnie wzięły się do walki ze smogiem
Kraj
Afera GetBack. Co wiemy po sześciu latach śledztwa?