Andrzej Łomanowski: Padające monumenty imperium

Od wybuchu wojny w Ukrainie w państwach graniczących z Rosją zlikwidowano co najmniej 20 postsowieckich pomników. Ale runięcie największego z nich, ryskiego obelisku upamiętniającego „żołnierzy-wyzwolicieli” stało się już symbolem wyzwalania z kulturowych (ale też gospodarczych) pęt dawnego imperium.

Publikacja: 26.08.2022 17:51

Moment wysadzenia pomnika w Rydze

Moment wysadzenia pomnika w Rydze

Foto: EPA/VALDA KALNINA

Okrzyki radości Łotyszy, gdy ogromne fontanny wody bryznęły pod naporem padającego obelisku oznaczały definitywne rozstanie z niewolą. Pomnik postawiony nagle, w czterdziestą rocznicę zakończenia wojny w 1985 roku, zawisł nad Rygą jak symbol wiecznego poddaństwa mieszkańców bałtyckiego kraju.

Formalnie był to obelisk upamiętniający wielu (zbyt wielu) sowieckich żołnierzy, którzy zginęli w zajadłych walkach z hitlerowcami o miasto. Jednak mieszkańcom Łotwy (ale też Estonii, Litwy czy Polski) nie przynieśli wyzwolenia. Bałtowie, już raz podbici w 1940 roku, przekonali się o tym bardzo boleśnie. Sowieckie rządy doprowadziły do masowej eksterminacji małych, nadmorskich narodów i zmian etnicznych w tych krajach. „A mnie żal jest Bałtów”- pisał Czesław Miłosz, obawiający się że nie wychyną oni już spod sowieckiego walca.

Podbite prowincje, znacznie bardziej rozwinięte cywilizacyjnie niż samo imperium, stały się przedmiotem swoistej kolonizacji. Przybywali tam zasłużeni emeryci (głównie z ówczesnego Leningradu), usuwając autochtonów z ich domów (najchętniej odbierano nieruchomości nad morzem). Potem przybywała reszta rodziny, rozsiadając się w podbitych krajach jak u siebie. Podobny proces odbywał się na Krymie, skąd wypędzono Tatarów, a zasłużeni kagebiści i partyjniacy (tutaj głównie z Moskwy) osiadali w ich domach – od Ałuszty po Sewastopol.

Aż nagle, 31 lat temu, dokładnie 23 sierpnia 1989 roku (w 50. rocznicę paktu Ribbentrop-Mołotow) dwa miliony ludzi wyległy na drogi łączące Wilno, Rygę i Tallin. Bałtowie żyli i żądali wolności.

Kolejne 30 lat zajął jednak proces emancypacji kulturowej. Cały czas długi cień rzucały na niego sowieckie pomniki, symbole podboju i upokorzenia. Moskwa zaś bez przerwy próbowała wykorzystywać propagandowo historię, zarzucała Bałtom kolaborację z hitlerowcami (dokładnie tak, jak obecnie wmawia że Ukraińcy to „naziści”) i domagała się uznania swej wyższości moralnej, jako spadkobiercy zwycięzców w Wojnie Ojczyźnianej.

Zasięg rosyjskich pretensji terytorialnych wyznaczają pomniki chwały sowieckiej armii

Nigdy natomiast tak do końca nie uznała podmiotowości swoich bałtyckich sąsiadów. „Chłopczyku, przyprowadź jakiegoś dorosłego” – tak rosyjski dyplomata opisywał mi jeszcze w latach 90. co czuje, gdy musi rozmawiać z przedstawicielami Rygi i co tak naprawdę miałby ochotę powiedzieć swoim łotewskim rozmówcom.

Pogardliwe określenie „limitrofy” (dziwaczne słowo oznaczające w slangu kremlowskiej elity państwa sąsiadujące z Rosją, pozbawione znaczenia i samodzielności) wymyślone zostało właśnie dla opisania państw bałtyckich. Z czasem nas zresztą też Kreml zaliczył do „limitrofów”. Zasięg rosyjskich pretensji terytorialnych wyznaczają zaś pomniki chwały sowieckiej armii. Nie cmentarze, na których leżą setki tysięcy żołnierzy, ale właśnie pomniki z których większość postawiono w kilkadziesiąt lat po wojnie.

Węzeł gordyjski zastarzałych psychologicznych i ekonomicznych uzależnień – z których Bałtowie nie mogli się otrząsnąć - rozcięła mieczem wojna w Ukrainie. Łotwa jako pierwsza zrezygnowała z rosyjskich surowców energetycznych. Zaraz za tym poszło zburzenie obelisku „żołnierzy-wyzwolicieli”.

Okrzyki radości Łotyszy, gdy ogromne fontanny wody bryznęły pod naporem padającego obelisku oznaczały definitywne rozstanie z niewolą. Pomnik postawiony nagle, w czterdziestą rocznicę zakończenia wojny w 1985 roku, zawisł nad Rygą jak symbol wiecznego poddaństwa mieszkańców bałtyckiego kraju.

Formalnie był to obelisk upamiętniający wielu (zbyt wielu) sowieckich żołnierzy, którzy zginęli w zajadłych walkach z hitlerowcami o miasto. Jednak mieszkańcom Łotwy (ale też Estonii, Litwy czy Polski) nie przynieśli wyzwolenia. Bałtowie, już raz podbici w 1940 roku, przekonali się o tym bardzo boleśnie. Sowieckie rządy doprowadziły do masowej eksterminacji małych, nadmorskich narodów i zmian etnicznych w tych krajach. „A mnie żal jest Bałtów”- pisał Czesław Miłosz, obawiający się że nie wychyną oni już spod sowieckiego walca.

Komentarze
Michał Kolanko: „Zderzaki” paradygmatem polityki szefa PO, czyli europejska roszada Donalda Tuska
Komentarze
Izabela Kacprzak: Premier, Kaszub, zrozumiał Ślązaków
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Hołownia krytykuje Tuska za ministrów na listach do PE?
Komentarze
Estera Flieger: Uśmiechnięty CPK imienia Olgi Tokarczuk
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Wielka polityka zagraniczna, krajowi zdrajcy i złodzieje. Po exposé Radosława Sikorskiego