W dziecięcej zabawie „komórki do wynajęcia" biegało się wokół krzeseł lub narysowanych kredą na chodniku okręgów, by na dany znak zająć miejsce siedzące. I zawsze było za mało o jedno krzesło. Ogłoszone we wtorek zmiany w rządzie przebiegały podobnie, tyle że miejsca nie wskazywało szczęście i szybkie bieganie, lecz osobiście prezes PiS. To on także wskazywał liczbę krzeseł i ich miejsce w kolejnych rzędach – bliżej lub dalej od centrum, czyli fotela prezesa. Bo to nie premier Mateusz Morawiecki jest osią tej zabawy, tylko właśnie szef partii, i to determinuje skład rządu. A premier też, jak inni, biega po okręgu, by zdążyć na gorące krzesło.
Ten polityczno-heliocentryczny układ jest oczywiście wypadkową różnych grupowych i indywidualnych interesów, z których najważniejszym jest utrzymanie większości mandatów w Sejmie, czyli zachowanie władzy. Bo to ona – jak słońce – przyciąga najbardziej i gwarantuje stabilność całego układu. Jeśli któraś z frakcji oddali się za bardzo, siła przyciągania może być zbyt słaba, tak jak w przypadku Jarosława Gowina i jego Porozumienia. Czasem też ktoś, kto zbyt blisko słońca się znajdzie i wypadnie z roli posłusznego satelity, szybko może cały układ opuścić i spalić się w atmosferze „wzajemnego zrozumienia". Zadanie prezesa PiS jest więc bardzo trudne, a ustawienie krzeseł w jak najbezpieczniejszy dla władzy sposób – karkołomne.
Czytaj więcej
Dwa lata przed konstytucyjnym terminem wyborów w rządzie doszło do korekty personalnej i politycznej. Kolejna - na początku przyszłego roku.
Tym razem jedna z głównych pozycji przypadła człowiekowi, który ról mylić na pewno nie będzie. Nowy wicepremier i minister rolnictwa Henryk Kowalczyk to polityk utkany z samej istoty Prawa i Sprawiedliwości. Pełnił wiele ministerialnych funkcji, ostatnio ministra środowiska po Janie Szyszko, był też wieloletnim szefem Komitetu Stałego Rady Ministrów, a ostatnio także przewodniczącym sejmowej Komisji Finansów Publicznych. Ma jednak na koncie poważną niesubordynację, po której został zawieszony w prawach członka partii – złamał dyscyplinę klubową w głosowaniu nad „piątką dla zwierząt". Zawieszenie trwało co prawda tylko dwa miesiące, ale teraz Kowalczyk powraca w glorii, by ratować relacje PiS z polską wsią. To symboliczne. Ustawa, która była perłą w klapie Jarosława Kaczyńskiego i miała poprawić los zwierząt, była jedną z nielicznych, które popierała opozycja. Powrót buntownika jest znakiem, że więcej takich eksperymentów nie będzie. Bo w obliczu wyborów – za dwa lata lub wcześniej
– PiS nie chce stracić ani jednego głosu na wsi. Więc niech psy porzucą nadzieję na zerwanie łańcuchów.