Nieuregulowane zobowiązania ma 2,2 mln Polaków. Każdy z nich jest zadłużony średnio na 20 tys. zł. Na tę kwotę składają się niezapłacone rachunki, faktury, raty kredytów, alimenty i mandaty za jazdę bez biletu komunikacją miejską. Wierzyciele dochodzą zapłaty na własną rękę bądź przekazują długi do profesjonalnych firm windykacyjnych, które w ich imieniu polubownie odzyskują należności.
Z badania „Etyka płatnicza w ocenie konsumentów”, zrealizowanego w lipcu 2023 r. przez IMAS International na zlecenie Kaczmarski Inkasso, do którego „Rz” dotarła jako pierwsza, wynika, że 38 proc. rodaków akceptuje nieoddawanie w terminie pożyczonych pieniędzy innej osobie, a 35 proc. uważa, że można nie rozliczyć się na czas z firmą lub instytucją. Jak się okazuje, repertuar wymówek dłużników jest bardzo długi. I tak przy umowach zawieranych przez internet np. z firmami pożyczkowymi czy z towarzystwami ubezpieczeniowymi negocjatorzy firm windykacyjnych słyszą od osób zalegających z uregulowaniem rat bądź składki ubezpieczeniowej: „Nie mają mojego podpisu, dlatego nic nie zapłacę”. Równie kuriozalne tłumaczenia trafiają się przy pożyczkach krótkoterminowych z koniecznością zwrotu po 30 dniach. Klienci twierdzą, że nie czytali umowy i myśleli, że mogą spłacić kwotę w ratach rozłożonych na długi czas. Wierzycielom mówią też niekiedy, że nie zapłacą, bo nie mają zamiaru wracać do Polski.