W wakacyjne miesiące wejdziemy z wielkim przebojem. Od 30 czerwca na ekranach będzie królował Indiana Jones. W piątym filmie serii „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” wyreżyserowanym przez Johna Mangolda i osadzonym w 1969 roku, przeciwnikiem głównego bohatera jest nazista Voller, z którym po raz pierwszy „Indy” stanął oko w oko w czasie II wojny światowej. Obaj walczą o zapomniane urządzenie, które pozwala zapanować nad światem. Fani serii znajdą tu w zabójczym tempie prowadzone sceny walk na lądzie, morzu i w powietrzu, choć twórcy nie udają, że stary profesor archeologii ma tę samą sprawność, co 42 lata temu w „Poszukiwaczach zaginionej arki”. Mangold odmładza Harrisona Forda tylko w scenach retrospekcji, ale i tak trzeba przyznać, że osiemdziesięcioletni gwiazdor wciąż zachwyca formą. Pierwsi recenzenci narzekali, że w czasie 2,5-godzinnego seansu zbyt często z ekranu wiele nudą, ale może publiczność będzie miała inne zdanie: cztery poprzednie części „Indiany Jonesa” zarobiły łącznie na całym świecie blisko 3,5 mld dolarów i zdobyły 7 Oscarów. Czy „… artefakt przeznaczenia” też rozbije bank? Okaże się wkrótce.