Przyznaje, że rzadko ogląda filmy ze swoim udziałem. - A po co? Przecież to już było – tłumaczy w programie Wojciech Mecwaldowski. – Mam wpływ na to, co robię, kiedy scena jest kręcona, potem – już nie.
Miał 5 lat, kiedy po raz pierwszy zakomunikował mamie, ze chce być aktorem i przyznaje, że znacznie mniej go wtedy fascynowało granie, a dużo bardziej chwile, gdy aktorzy odbierali nagrody. Ale droga do zawodu nie była taka prosta: kończył „budowlankę”, a do łódzkiej Filmówki dwukrotnie się nie dostał. Zdał dopiero do PWST we Wrocławiu.
Zadebiutował na scenie Teatru Polskiego we Wrocławiu w roli Tatara w „Azylu” wg Maksyma Gorkiego w reżyserii Krystiana Lupy. Wspomina, z jaką zawiścią kolegów się spotkał, gdy dostał tę rolę na III roku studiów. Nie zdawał sobie sprawy, jakim legendarnym reżyserem jest Lupa, bo prawie nie chodził do teatru. Opowiada, jaką przygodą była ta współpraca i jak wiele się wtedy nauczył. Jednak woli film, choć uważa, że teatr jest najlepszym warsztatem dla aktora.
Karierę telewizyjną rozpoczął od gościnnych występów w „Klanie” (2001). Na dużym ekranie zadebiutował rok później w epizodzie w „Dniu świra” Marka Koterskiego. Potem były „Lejdis”, „Testosteron”, „Dziewczyna z szafy”.
– Jego aktorstwo polega na strojeniu min i to super, kiedy się z nim pracuje, bo proponuje tysiąc rzeczy – mówi reżyser Bodo Kox i dodaje, że Mecwaldowski ma wielką energię, która bywa trudna do zagospodarowania.
Andrzej Saramonowicz ujawnia, że gdy pisze, pomaga mu prywatna znajomość z aktorem, bo dzięki niej lepiej może sobie wyobrazić postać, którą tworzy. A i tak za każdym razem ma ona mniej energii niż Mecwaldowski.