W Meksyku funkcjonuje system trójpartyjny, więc Pena Nieto zmagał się z oponentami zarówno z prawej, jak i lewej strony politycznego spektrum. Prawica w postaci PAN nominowała Josefinę Vázquez Motę, pierwszą kandydatkę na stanowisko prezydenta. Lewica, czyli Demokratyczna Partia Rewolucyjna (PRD), wybrała Andrésa Manuela Lópeza Obradora, byłego burmistrza Mexico City.
Wczesne sondaże wskazywały wysokie 20–punktowe prowadzenie Pena Niety, ale jego zwolennicy dmuchali na zimne. Zespół Sepúlvedy zainstalował złośliwe oprogramowanie w routerach w siedzibie sztabu kandydata PRD, co pozwoliło na dostęp do telefonów i komputerów wszystkich użytkowników sieci, w tym samego Lópeza Obradora. Podobne kroki podjęto również przeciw Mocie z PAN. Gdy sztaby kandydatów przygotowywały przemówienia programowe, Sepúlveda znał ich treść w chwili, gdy ich palce zetknęły się z klawiaturą. Widział nadchodzące spotkania kandydata i terminarze kampanii, zanim były one udostępnione w sztabach.
Pieniądze nie były problemem. Pewnego razu Sepúlveda wydał 50 tys. dol. na skomplikowane rosyjskie oprogramowanie, które w bardzo krótkim czasie pozwoliło na przechwytywanie informacji z telefonów Apple'a, BlackBerry i tych korzystających z systemu Android. Nie szczędził również wydatków na najlepsze fałszywe konta na Twitterze – takie, które były utrzymywane przez co najmniej rok, co nadawało im szlif autentyczności.
Sepúlveda zarządzał tysiącami tych fałszywych kont, używając ich do kształtowania dyskusji na temat planu Niety wobec przestępczości narkotykowej. Zalewał media społecznościowe poglądami, które łatwo mogły być przekazywane dalej, już przez rzeczywistych użytkowników. Do mniej subtelnych zadań używał większej, 30–tysięcznej armii botów na Twitterze, automatycznie tworzących wpisy w celu wykreowania trendów. Jedna z dyskusji, które zapoczątkował, wyrażała obawę, że wraz ze wzrostem poparcia dla Lópeza Obradora osłabi się peso. Sepúlveda wiedział, że problem walutowy jest jedną z głównych słabości przeciwnego kandydata – uzyskał tę wiedzę z informacji przesyłanych wewnątrz jego sztabu.
Zespół Sepúlvedy zapewnił kampanii Pena Niety i jego lokalnym sojusznikom cyfrową „czarną magię" w pełnym zakresie. W dniu wyborów spowodował, że komputery wykonały dziesiątki tysięcy połączeń telefonicznych o godzinie 3 nad ranem w stanie Jalisco, kluczowym dla wyniku wyborów. Ludzie usłyszeli nagraną wiadomość, wywołującą wrażenie, że jest ona częścią kampanii lewicowego kandydata na gubernatora Enrique Alfary Ramíreza. Zgodnie z oczekiwaniami, wyrwani w środku nocy ze snu wyborcy byli wściekli, a Alfaro przegrał niewielką różnicą głosów. W innej kampanii, o urząd gubernatora w Tabasco, Sepúlveda stworzył na Facebooku fałszywe konta homoseksualistów twierdzących tam, że jako geje popierają katolickiego konserwatywnego kandydata Gerarda Priegę z PAN – co miało na celu zasianie wątpliwości u rzeczywistych wyborców.
– Zawsze podejrzewałem, że coś było nie tak – stwierdził Priego po ujawnieniu informacji na temat manipulowania mediami społecznościowymi podczas tamtej kampanii.
W maju Pena Nieto wybrał się z wizytą do Uniwersytetu Iberoamerykańskiego w Mexico City i został powitany przez studentów buczeniem i agresywnymi okrzykami. Wstrząśnięty kandydat wycofał się wraz z ochroną do sąsiedniego budynku, gdzie według niektórych relacji w internecie ukrył się w łazience. Jego wizerunek został mocno nadszarpnięty. López Obrador triumfował.
PRI zdołało jednak odrobić stracone punkty w sondażach. Jeden z konsultantów Lópeza Obradora dał się bowiem złapać na nagraniu, na którym słychać, jak prosi biznesmenów o 6 mln dol. na kampanię swojego kandydata – co mogło stanowić złamanie meksykańskiego prawa. Sepúlveda twierdzi, iż nie zna źródła tego nagrania. Ale wraz ze swoim zespołem przechwytywał komunikację pechowego konsultanta Luisa Costy Bonino od miesięcy (2 lutego 2012 r. Rendón najprawdopodobniej wysłał do hakera trzy adresy e–mail oraz numer komórkowy należący do Bonino w e–mailu zatytułowanym „Job").
Zespół Sepúlvedy zdezaktywował osobistą stronę internetową Bonino i przekierowywał dziennikarzy na jej sklonowaną wersję. Tam opublikował pismo wyglądające na obronną tyradę napisaną przez samego konsultanta, w której „przypadkowo" wypłynęły kolejne wątpliwości – czy jako Urugwajczyk nie łamie on restrykcji dotyczących udziału osób z zagranicy w meksykańskich wyborach. Costa Bonino wycofał się z udziału w kampanii kilka dni później. Stwierdził ostatnio, że wiedział, iż był szpiegowany, nie wiedział tylko w jaki sposób. – W Ameryce Łacińskiej to część zawodu, podsłuchiwanie rozmów przeciwników politycznych nie jest nowością. Gdy pracuję przy kampanii, zakładam, że wszystko, o czym mówię przez telefon, będzie usłyszane przez opozycję – mówi konsultant.
Biuro prasowe Pena Niety nie udzieliło komentarza na ten temat. Rzecznik PRI powiedział, że partia nie ma żadnej wiedzy na temat Rendóna współpracującego z Pena Nietą przy jakiejkolwiek kampanii. Rendón z kolei twierdzi, że pracował w imieniu kandydatów PRI w Meksyku przez 16 lat, od sierpnia 2000 r. do dziś.
W 2012 r. kolumbijski prezydent Juan Manuel Santos, następca Uriby, niespodziewanie powrócił do rozmów pokojowych z FARC, z nadzieją na zakończenie trwającej 50 lat wojny. Wściekły Uribe, któremu lewicowi partyzanci z FARC zabili ojca, założył nową partię i wsparł innego kandydata, Oscara Ivána Zuluagę, wypowiadającego się przeciwko tym negocjacjom.
Rendón pracował wtedy dla Santosa, chciał, aby Sepúlveda dołączył do jego zespołu – ale tym razem spotkał się z odmową. Chęć współpracy Rendóna z kandydatem popierającym rozmowy z FARC haker uznał za zdradę i podejrzewał, że konsultant uległ chciwości, stawiając pieniądze ponad ideały. Sepúlveda wspomina, że dla niego motywacją były przede wszystkim jego przekonania, a nie pieniądze – i że jeśli chciałby jedynie zarabiać, to hakowałby systemy finansowe, a nie kampanie wyborcze.
Po raz pierwszy zdecydował się stanąć w kontrze do swojego mentora. Zaczął pracować dla opozycji, raportując bezpośrednio do Luisa Alfonso Hoyosa – szefa sztabu Zuluagi. Hoyos był nieosiągalny, gdy staraliśmy się o jego komentarz, a Zuluaga zaprzecza, że miał jakiekolwiek informacje o hakowaniu. Sepúlveda opowiada, że razem z Hoyosem obmyślili plan zdyskredytowania urzędującego prezydenta poprzez wykazanie, że partyzanci, pomimo toczących się rozmów pokojowych, nadal rozprowadzali narkotyki i szerzyli przemoc. W kilka miesięcy Sepúlveda włamał się do telefonów i na konta ponad 100 bojowników, w tym lidera FARC Rodriga Londono, znanego także jako Timoleón Jiménez lub Timoszenko. Stworzył grubą teczkę z hakami na FARC, zawierającą m.in. dowody siłowych nacisków FARC na rolników z prowincji. W końcu Sepúlveda zgodził się towarzyszyć Hoyosowi podczas wizyty w wiadomościach Bogota TV i przedstawić zgromadzone dowody.
Zawzięta i otwarta walka z partią rządzącą okazała się nieroztropnym posunięciem. Miesiąc później, gdy Sepúlveda palił papierosa na tarasie swojego biura w Bogocie, zauważył, że pod budynek podjechał policyjny konwój. 40 ubranych na czarno komandosów najechało na biuro, by go aresztować. Sepúlveda obwinia o wszystko swą lekkomyślną decyzję o występie w telewizji. Jest przekonany, że wydał go ktoś stamtąd. W sądzie nosił kamizelkę kuloodporną i zasiadał w asyście strażników z tarczami. Z tyłu sali sądowej jacyś mężczyźni trzymali w górze zdjęcia jego rodziny, wykonując gest podrzynania gardła lub przykładając palec do ust, dając do zrozumienia, by milczał. Ale opuszczony przez byłych sojuszników, w końcu przyznał się do zarzucanych mu czynów: szpiegostwa, hakowania i innych przestępstw, w zamian za 10–letni wyrok.
Gdy na trzeci dzień po osadzeniu w więzieniu La Picota w Bogocie wybrał się do dentysty, został osaczony przez ludzi z nożami i żyletkami. Uratowała go służba więzienna. Tydzień później strażnicy obudzili Sepúlvedę w środku nocy i szybko wyprowadzilu z celi, mówiąc, że słyszeli o planie zastrzelenia go we śnie z pistoletu z tłumikiem. Potem policja podsłuchała rozmowę, w której planowano kolejny zamach na jego życie. Wtedy znalazł się w izolowanej celi w ośrodku o najwyższym poziomie bezpieczeństwa w centrum Bogoty. Śpi pod kuloodpornym kocem, z kamizelką przy łóżku, za drzwiami odpornymi na wybuchy. Strażnicy zaglądają do niego co godzinę. W ramach ugody sądowej stał się świadkiem rządu, pomagając śledczym w przygotowaniu procesów przeciwko byłemu kandydatowi Zuluagi i jego politycznemu strategowi Hoyosa. Władze wydały nakaz aresztowania Hoyosa, ale – jak podaje kolumbijska prasa – poszukiwany zbiegł do Miami.
Gdy Sepúlveda wyjeżdża na spotkania z prokuratorami w tzw. Bunkrze, siedzibie prokuratora generalnego w Bogocie, podróżuje w opancerzonym konwoju z sześcioma motocyklami, pędząc przez stolicę z prędkością 100 km/h. Podczas przejazdu sygnały telekomunikacyjne są zakłócane, aby zapobiec śledzeniu ruchów konwoju czy zdalnej detonacji bomb na ulicach.
Nam Sepúlveda mówi, że chce opowiedzieć swoją historię, gdyż opinia publiczna nie zdaje sobie sprawy z władzy, jaką nad wyborami mają dziś hakerzy i ludzie dokonujący różnych manipulacji komputerowo–internetowych. Ani z tego, jakie specjalistyczne umiejętności są niezbędne, by ich powstrzymać.
– Pracowałem z prezydentami i ludźmi posiadającymi wielką władzę. Zrobiłem wiele rzeczy, których nie żałuję, ponieważ działałem z pełnym przekonaniem i w jasno określonym celu, jakim było zakończenie rządów dyktatur i socjalistów w Ameryce Łacińskiej – mówi, trzymając filiżankę kawy i paczkę Marlboro. – Zawsze twierdziłem, że są dwa rodzaje polityki – ten, który widzą ludzie, i ten, dzięki któremu wszystko się dzieje. Ja pracowałem przy tej polityce, której nie widać.
Opowiada, że zezwolono mu na dostęp do komputera z monitorowanym połączeniem internetowym w ramach porozumienia z władzami, dotyczącego śledzenia i utrudniania działalności karteli narkotykowych za pomocą jednej z wersji programu Social Media Predator. Rząd nie potwierdza ani nie zaprzecza temu, że haker może korzystać z komputera ani do czego może go używać. Sepúlveda opowiada, że zmodyfikował Social Media Predatora pod kątem przeciwdziałania sabotażom, w których się specjalizował, takim jak blokowanie profili kandydatów na Facebooku i Twitterze.
Użył też tego programu do przeskanowania 700 tys. tweetów z kont zwolenników tzw. Państwa Islamskiego, aby ustalić, jakimi cechami charakteryzuje się dobry rekruter terrorystów. Sepúlveda twierdzi, że jego program jest w stanie rozpoznać rekruterów IS w kilka minut po tym, gdy stworzą konto na Twitterze i zaczną wysyłać wiadomości. Ma nadzieję, że będzie mógł się podzielić tymi informacjami z USA i innymi państwami zwalczającymi islamskie bojówki. Po przebadaniu próbek Sepúlvedy niezależna firma stwierdziła, że użyte metody są oryginalne i dostarczają wiarygodne wyniki.
Davida Maynora, szefa spółki Errata Security w Atlancie zajmującej się testowaniem bezpieczeństwa w sieci, zapytaliśmy, czy opinie Sepúlvedy na temat skali działalności hakerów w kampaniach wyborczych na całym świecie brzmią prawdopodobnie. Maynor potwierdził. Mówi, że od czasu do czasu otrzymuje propozycje pracy przy kampaniach. Jego firma była nakłaniana do zdobycia adresów e–mailowych i innych dokumentów z komputerów i telefonów różnych kandydatów – przy czym docelowy klient nigdy nie jest ujawniany. – W USA taka działalność ma miejsce praktycznie przez cały czas – mówi.
W jednym przypadku Maynor został poproszony o wykradzenie danych, teoretycznie tylko w ramach przetestowania jakości zabezpieczeń. Ale zleceniodawca nie chciał ujawnić swoich związków z kampanią, której bezpieczeństwo chciał rzekomo sprawdzić. W innej sprawie potencjalny klient oczekiwał prezentacji na temat możliwości śledzenia ruchów kandydata za pomocą sklonowanego iPhone'a. – Zawsze im odmawialiśmy z oczywistych przyczyn – twierdzi Maynor, który nie chce podawać nazwisk kandydatów, na których proponowano mu zlecenia.
Trzy tygodnie przed aresztowaniem Sepúlvedy jego eksmentor Juan José Rendón został zmuszony do zrezygnowania z udziału w kampanii Santosa. Kolumbijska prasa oskarżała go o wzięcie łapówki w wysokości 12 mln dol. od handlarzy narkotyków i częściowe przekazanie jej do funduszy kampanii, czemu on sam zaprzecza. Według słów Rendóna przedstawiciele kolumbijskich władz przesłuchali go niedługo potem w jego domu w Miami. Rendón przyznaje, że kolumbijscy śledczy pytali go o Sepúlvedę i powiedział im, że jego rola była ograniczona do projektowania witryn. Zaprzecza natomiast, jakoby pracował z Sepúlvedą nad projektami mającymi jakiekolwiek znaczenie polityczne. – On twierdzi, że współpracowaliśmy przy 20 kampaniach, ale prawda jest inna – mówi Rendón. – Nigdy nie wypłaciłem Andrésowi Sepúlvedzie ani jednego peso.
W zeszłym roku na podstawie informacji z anonimowego źródła kolumbijskie media podały, że Rendón pracuje przy prezydenckiej kampanii Donalda Trumpa. Konsultant utrzymuje, że te informacje są nieprawdziwe. Mówi, że sztab kampanii rzeczywiście zwrócił się do niego, ale on propozycję odrzucił, gdyż nie lubi Trumpa. – Wg mojej wiedzy nie współpracowaliśmy z tym człowiekiem – mówi także rzeczniczka prasowa Trumpa Hope Hicks. – Nigdy o nim nie słyszałam.
Andrés Sepúlveda twierdzi, że kilkakrotnie oferowano mu pracę w Hiszpanii, jednak odrzucił wszystkie propozycje, ponieważ był zbyt zajęty. Na pytanie, czy uważa, że kampania prezydencka w USA jest poddawana manipulacjom, odpowiedział: – Jestem tego pewien na 100 proc.
— współpraca: Carlos Manuel Rodriguez, Matthew Bristow