Reformę polskiej nauki zacznijmy od dostosowania warunków pracy do standardów europejskich. Wtedy będzie można wymagać od naukowców europejskich rezultatów pisze socjolog
9 stycznia ukazał się na stronach Rzeczpospolitej artykuł Renaty Czeladko o chwytliwym tytule Polska Nauka na peryferiach wiata. Będšc aktualnie w centrum wiata nauki Bostonie i pracujšc na uznawanym za najlepszy uniwersytet na wiecie Harvardzie nie mogę nie zareagować na treci zawarte w tym tekcie. Utrzymywanie, iż nauka może być narodowa bez jednoczesnego wskazania na dziedzinę (bo jedynie w pewnych dziedzinach to wyrażenie może mieć sens) wskazuje na wysokie niezrozumienie funkcjonowania wiata nauki.
Poniżej dalsza częć artykułu
W ostatnich miesišcach ożywiła się dyskusja na temat funkcjonowaniem szkolnictwa wyższego i nauki. Niestety, debaty te toczš się głównie w przestrzeni tabloidów, sš pozbawione rzeczowoci i tršcš propagandowym przedstawianiem nauki polskiej jako skansenu socjalizmu, który może ocalić od zapadu jedynie prywatyzacja i konkurencyjnoć wprowadzona w każdym aspekcie tej działalnoci.
Ponieważ uważam, że czytelnikom Rzeczpospolitej, tak jak i wszystkim podatnikom finansujšcym działalnoć naukowš należy się rzetelna informacja, chciałabym przedstawić podstawowe dane wykazujšce, jak bardzo cytowany artykuł odbiega od rzeczywistoci.
[srodtytul]Wielokulturowa nauka [/srodtytul]
W większoci dziedzin naukowych, a z pewnociš w naukach przyrodniczych, prowadzi się prace badawcze w oparciu o współpracę wielu zespołów (często funkcjonujšcych w różnych krajach). W Mekce nauk medycznych Bostonie miecie w którym powstaje zdecydowana większoć publikacji w cytowanym Nature i Science, w wiodšcym orodku badań nad rakiem, w którym realizuję mój socjologiczny projekt badawczy, postęp w nauce dokonuje się dzięki pracy tysięcy uczonych, którzy przyjeżdżajš do Stanów Zjednoczonych z całego wiata, aby w wymienitych warunkach pracy realizować swe projekty badawcze. Tak funkcjonuje większoć instytutów w naukach niehumanistycznych w Stanach Zjednoczonych w dziedzinach, w których wiedza nie opiera się ani na głębokiej znajomoci języka angielskiego, ani na specyficznej ekspertyzie opartej na rodzimej kulturze. Publikacje powstajšce na terenie Stanów Zjednoczonych, wpisujšce się w dorobek tutejszych instytucji, sš autorstwa w zdecydowanej większoci cudzoziemców tu pracujšcych (w naukach przyrodniczych okrela się na 80 proc. ich liczbę osoby te sš w większoci do doktoratu wykształcone w swych krajach). W instytucie, który jest moim terenem badawczym, cudzoziemcy sš zdecydowanš większociš pracujšcych tu intensywnie naukowców (zdecydowana większoć publikuje we wspomnianym Nature i Science), Europejczycy stanowiš silnš grupę, a Polacy wcale nie należš do rzadkich przypadków. Wręcz przeciwnie sš uważani za naturalny komponent tutejszej społecznoci naukowej.
[srodtytul]Kto jest Polakiem? [/srodtytul]
Włanie dlatego wzbudziło we mnie wielkie oburzenie zdanie przeczytane w artykule Renaty Czeladko: Publikacje Polaków pojawiajš się w «Science» czy «Nature» raz na cztery lata. Na podstawie moich obecnych prac mogę stwierdzić, iż teza ta jest daleka od prawdy, ponieważ o ile wiem wiele osób posiadajšcych polskie obywatelstwo (a wiec z pewnociš można ich okrelić mianem Polaka) publikuje w pismach pierwszej kategorii (i to nie tylko jako jeden z 20 autorów). Oczywicie, większoć z publikujšcych w pismach pierwszej kategorii polskich autorów nie pracuje w kraju! Wielu z nich można spotkać między innymi włanie w Bostonie. Wielu za w innych miejscach w Stanach Zjednoczonych, gdzie bardzo sprawnie funkcjonujš zespoły badawcze kierowane przez polskich naukowców, zwane nierzadko Polish Labs (polskimi labami), bowiem sš znane z zatrudniania polskich naukowców. (Nie jest to nasza specyfika, sš tutaj tzw. getta labowe, gdzie pracujš zespoły rosyjskie, chińskie, indyjskie czy włoskie.) To nie publikacje Polaków, ale publikacje powstałe na podstawie badań zrealizowanych w polskich instytucjach należš do rzadkoci. A jest to wielka różnica!
[wyimek]Prowadzenie prac naukowych w Polsce wymaga niesłychanego samozaparcia oraz wręcz szalonej energii i optymizmu w pokonywaniu rozmaitych przeszkód[/wyimek]
Polacy publikujš dobrze (tak jak i inni przedstawiciele wielu krajów wiata), w momencie kiedy majš odpowiednie ku temu warunki pracy. Pragmatyczni Amerykanie potrafiš doskonale zorganizować pracę naukowš i wykorzystać to, że w rodzimych krajach tysišce naukowców nie posiadajš odpowiednich warunków pracy. Bo w Ameryce ceni się naukę i ceni się naukowca. Odmiennie dzieje się w Polsce, gdzie ostatnio mamy do czynienia ze swoistš nagonkš na tę grupę zawodowš. Przykładem takiej nagonki jest także artykuł powstały na podstawie badania w którym (jak podaje Renata Czeladko) zastosowano kategorię publikacje Polaków. Czy w takim razie publikujšcy Polak, pracujšcy poza polskš instytucjš, przestaje być Polakiem? Czy jego wykształcenie zdobyte w kraju automatycznie staje się zagraniczne, a on sam jest Amerykaninem, pomimo tego, iż faktycznie pracujšc latami w instytucji amerykańskiej jako obywatel polski przebywa w USA na wizie J-1, czy H-2 i nie posiada "zielonej karty"?
[srodtytul]Problem w pienišdzach [/srodtytul]
Polacy ludzie nauki w dobrych warunkach pracy publikujš i sš następnie cytowani. To, że nie sš to prace zrealizowane w polskich instytucjach (lub takimi sš zbyt rzadko) o czym wiadczy. Jakie sš tego przyczyny? Podam dwie najważniejsze: pierwsza dotyczy sumy przeznaczonej na finansowanie nauki, a druga to wysokoć zarobków w odniesieniu do tej samej pracy, w zależnoci od kraju w którym jest ona realizowana. Opieram się tutaj na przykładzie przedstawionym w artykule a więc porównujšc oba wyżej wymienione czynniki w krajach: USA, Niemczech, Włoszech i w Polsce.
Wydatki na naukę sš okrelane jako procent PKB (produkt krajowy brutto). Stany Zjednoczone wydały w 2009 roku na naukę 2,6 proc. PKB, czyli sumę 370 363 mln dol., Niemcy 2,5 proc., czyli 70 157 mln dol., Włochy 1,1 proc., a więc 19 141 mln dol. A Polska?
Według szacowań PAN (optymistyczna wersja) wydano 0,64 proc. PKB, czyli 4 408 mln dol. Czyli około cztery razy mniej niż Włochy, 17 razy mniej niż Niemcy i 92 razy mniej niż Stany Zjednoczone (a USA majš populację jedynie osiem razy większš!). Ponieważ cytowane w artykule publikacje powstały przed 2010 rokiem, należy powołać się na starsze dane. Dla orientacji przytoczę tutaj porównanie dokonane przez K. Wojnarowskiego. Otóż budżet jednego z wiodšcych uniwersytetów amerykańskich, Stanfordu, wynosił w 2006 roku 2,9 mld dolarów, podczas gdy w Polsce (skala krajowa, a nie jednej instytucji) na ten cel przeznaczono 1, 84 mld dolarów.
Drugš przyczynš obecnego stanu produktywnoci naukowców pracujšcych w Polsce sš pensje. Dane opracowane przez European University Institute dotyczš pensji pracowników szkolnictwa wyższego i nauki rednie płace miesięczne. Podano dwie kategorie odpowiadajšce pozycji adiunkta (associate professor) i profesora zwyczajnego (tenured co oznacza posadę państwowš z gwarancjš zatrudnienia do emerytury). Zdecydowanie najwyższe pensje otrzymujš osoby zatrudnione w amerykańskich instytucjach: adiunkt zarabia rednio 4 820 euro (słownie cztery tysišce euro), a profesor 5 785 euro miesięcznie. Oczywicie znani profesorowie indywidualnie negocjujš swe pensje, które mogš być wielokrotnociš podanej sumy. W Niemczech można zauważyć niewielkš różnicę w zarobkach adiunkta i profesora, który znajduje się na ostatnim szczeblu kariery (tutaj z każdym rokiem naliczana jest wysługa lat): od 3 277 euro do 3 744. We Włoszech ta różnica jest o wiele większa: adiunkt zarabia 2 500 euro miesięcznie, a profesor 4 000 euro. Natomiast w Polsce (przytaczane sš tutaj dane brutto) adiunkt zarabia 586 euro, a profesor 1 127 euro miesięcznie. Tak więc za takš samš pracę adiunkt w USA zarobi prawie osiem razy więcej, w Niemczech ponad pięć razy, we Włoszech cztery razy tyle. Moi koledzy z Harvardu, gdy rozmawiamy o pensji i podaję przeliczonš na dolary mojš pensję adiunkta netto 2 278 złotych poprawiajš mnie spontanicznie mówišc: Pomyliła się! Nie osiemset dolarów, ale osiem tysięcy! (Not hundred but thousand!). Niestety, nie pomyliłam się
Nasze pensje liczš się w setkach a nie tysišcach dolarów.
[srodtytul]Szalona energia [/srodtytul]
Przy zestawieniu powyższych danych mamy sytuację jasnš i logicznš. A wnioski sš raczej bardzo pozytywne, jeżeli badamy produktywnoć działajšcego w Polsce naukowca.
KAŻDY przecież się zgodzi z podstawowš zasadš ekonomii, która mówi o cisłej zależnoci pomiędzy płacš a wydajnociš! Publikowanie 24 artykułów na 100 pracowników w przypadku polskich naukowców przy 45 na 100 w odniesieniu do Niemców, płaconych pięciokrotnie jest wyjštkowym osišgnięciem! Zwłaszcza gdy zauważymy, że wród prac liczonych przez ekonomistów z Gdańska za niemieckie, wiele jest takich, których autorami sš polscy naukowcy pracujšcy za Odrš. Należy tutaj przytoczyć tę możliwoć, ponieważ nie należy ona do rzadkoci, a sytuacja odwrotna naukowiec niemiecki publikujšcy w polskiej instytucji jest ewenementem. Ten aspekt wskazuje na wysokš niecisłoć obecnš w obranych kategoriach.
Porównujšc pensje pomiędzy krajami na ogół wspomina się o kosztach życia. Te w Niemczech nie sš wcale niższe niż w Polsce. Wystarczy porównać ceny wynajęcia mieszkań w Warszawie i Berlinie (większe orodki naukowo-badawcze), nad Szprewš płaci się za M3 mniej niż nad Wisłš. Tym bardziej nie można mówić o tańszych kosztach prac badawczych: o tym wiedzš ci, którzy za te same odczynniki, płacš drożej w Polsce, niż w innych krajach unijnych. Prowadzenie prac naukowych w Polsce jest zdecydowanie trudniejsze niż w USA czy w Niemczech, wymaga niesłychanego samozaparcia i wręcz szalonej energii i optymizmu w pokonywaniu rozmaitych przeszkód.
[srodtytul]Konieczna reforma [/srodtytul]
Reformę nauki zacznijmy od dostosowania warunków pracy do standardów europejskich wtedy będzie można wymagać od naukowców europejskich rezultatów. Zagłodzona szkapa daleko nie pojedzie zawsze będzie można stwierdzić, że wycigowym koniem nie była, tylko czy to jej wina? Czy w tych wszystkich badaniach, które sš cytowane w licznych gazetach uczestniczšcych w nagonce na polskich naukowców, autorzy demaskujšcy ich niewydolnoć nie wiedzš, w jaki sposób i jakie dane się zestawia, aby wytłumaczyć to proste zjawisko? Proponuję przerzucić podobne praktyki na innš dziedzinę przemysł i porównać osišgnięcia ludzi przemysłu z krajami takimi jak Niemcy czy USA. Co wtedy otrzymamy?
W rankingu wiatowym z (2006 roku) wypadamy pod względem PKB per capita na 62. pozycji, po Omanie i przed Chile. USA sš na 8. pozycji, Niemcy 19., a Włochy na 22. jestemy więc niestety 40 miejsc dalej od krajów, z którymi nas naukowców się cišgle zestawia. Dlaczego nie porównujemy naszej liczby publikacji do efektywnoci pracy ludzi nauki w Chile czy Omanie? Ile publikacji w "Nature" i "Science" w ostatnich latach umiecili Omańczycy? Czy więcej, czy mniej niż Polacy?
Na wybiórcze porównanie dotyczšce przemysłu (USA/Niemcy a Polska) nikt się nie odważy każdy wie jaka jest sytuacja gospodarki w Polsce. Natomiast polskiemu obywatelowi się wmawia od jakiego czasu, że wynik i jakoć prac w nauce zależš jedynie od szarych komórek naukowca. Jest to pożałowania godne uproszczenie, icie propagandowe, uzyskiwane poprzez manipulację danymi, wskazywanie na pewne wskaniki, bez podawania tzw. danych podstawowych.
Analizujšc efektywnoć pracy każdego pracownika, niezależnie od sektora, bierze się pod uwagę jego warunki pracy, na którš się składajš: pensja i rodki do prowadzenia działalnoci, a następnie dopiero inne wskaniki. Czy o tym ci wszyscy eksperci badacze kwestii zwišzanych z naukš i specjalici dziennikarze piszšcy o tej ważnej działalnoci nie słyszeli? A może nie mieli czasu, aby przeczytać to, co w każdym podręczniku z zakresu socjologii pracy i organizacji jest podane jako podstawa do jakiegokolwiek badania każdej działalnoci zawodowej?
Polecam dokonane powyżej porównania (finansowania nauki i pensji pracowników tego sektora) jako punkt wyjcia do kolejnych zestawień. Mówienie o konkurencyjnoci bez konkretnych propozycji poprawienia podstawowych warunków pracy nie wystarczy aby nazwać zmiany reformš. Nie startuje się w Formule 1 maluchem!
[srodtytul]Naukowcy z Europy Wschodniej [/srodtytul]
Skoro oczekiwania, czy raczej wymagania wobec naukowców pracujšcych w Polsce sš europejskie (publikacje w "Nature" i "Science"), stwórzmy im europejskie warunki pracy. Do niczego nie prowadzi udawadnianie, że polska nauka jest peryferyjna jest ona wynikiem takiej a nie innej polityki.
Pracujšcy za granicš i publikujšcy w pierwszej kategorii pismach polscy naukowcy otrzymali swe wykształcenie w Polsce. Jeżeli sš specjalistami najwyższej wiatowej klasy, to co to oznacza. Nikt tutaj w Bostonie nie omieliłby się powiedzieć, że w Polsce się le kształci. Codziennie natomiast się rozmawia o katastrofalnych warunkach kształcenia na ostatnich szczeblach nauczania uniwersyteckiego (stšd tylu doktorantów decyduje się na realizację prac nad doktoratem poza Polskš).
Reforma może wiele zmienić oby nie zniszczyła tego co było dobre i cenne. Tego co na każdym kroku podkrelajš tutejsi badacze: nauczania na wysokim poziomie wielu dziedzin, dzięki czemu dyscypliny takie jak chemia, fizyka, biologia, matematyka w wielu miejscach na wiecie mogš się rozwijać, bowiem specjalici z tych dziedzin pochodzš włanie bardzo często w Europy Wschodniej (Polska zdecydowanie w USA jest okrelana jako Europa Wschodnia); w Zachodniej Europie i Stanach Zjednoczonych niewielu studentów decyduje się na wybieranie tych nieatrakcyjnych kierunków. Nie oznacza to wcale, że w Polsce się gorzej kształci humanistów czy przedstawicieli nauk społecznych po prostu te nauki sš bardziej powišzane z językiem i kulturš, a tutejsi, pracujšcy w USA, naukowcy bardzo rzadko interesujš się tym, co w takich naukach dzieje się za Oceanem. Międzynarodowa działalnoć w przypadku przedstawicieli nauk humanistycznych czy społecznych jest zdecydowanie bardziej ograniczona od tej, którš praktykujš przedstawiciele nauk przyrodniczych i cisłych.
W Stanach Zjednoczonych nie ulega wštpliwoci, że jednš ze specjalnoci Europy Wschodniej sš dyscypliny cisłe (przygotowanie głównie teoretyczne, ale nie tylko). Moi rozmówcy w Ithace, w stanie New York mieszkańcy miasteczka uniwersyteckiego w którym działa jeden z najlepszych i najstarszych uniwersytetów w tej częci wiata Cornell University mówili o tym, że Polak w tym miejscu to nie jest hydraulik (jak we Francji). Jak słyszš, że jestemy z Polski to się pytajš w jakim labie pracujemy i jaka jest nasza dziedzina. Od razu wiedzš, że jak Polak to naukowiec!.
To czy tak dalej będzie i czy Polska w pewnych miejscach na wiecie będzie się kojarzyła ze wietnym przygotowaniem do uprawiania nauki zależy własnie od tej reformy.
[srodtytul]Chwalebna przeszłoć, jaka przyszłoć? [/srodtytul]
Będšc aktualnie w centrum nauki wiatowej na Harvardzie z cała odpowiedzialnociš mogę stwierdzić, iż Polska nie jest postrzegana jako kraj peryferyjny. Ostatnie seminarium spędzilimy z moimi kolegami- historykami nauki o Flecku, wielkim wizjonerze, o naukowcach ze Lwowa i fenomenie polskich szkół matematycznych. To jest postrzeganie historyków ich wiat to przeszłoć. A jak wypadamy aktualnie?
Polska jest z pewnociš krajem, w którym wietnie przygotowani naukowcy (poza wyjštkami) nie majš warunków pracy i rozwoju. To reforma zadecyduje o tym, czy można będzie realizować na szerokš skalę prace badawcze w Polsce (i to nie tylko w kilku miejscach okrelanych jako wyspy szczęliwoci), czy zaprzepacimy tš więdzę, którš posiadalimy, a mianowicie umiejętnego kształcenia kolejnych pokoleń ludzi nauki, pochodzšcych ze wszystkich rodowisk społecznych, bez dyskryminacji klasowej czy etnicznej. To w tej chwili ważš się losy naszych dzieci i tego, czy Polska będzie się kojarzyła z krajem produkujšcym taniš siłę roboczš (panie sprzštajšce w Brukseli czy opiekunki do starszych osób w Paryżu), czy z państwem kreatywnych ludzi, którzy nie będš musieli emigrować, aby kontynuować swš działalnoć naukowš, ale będš mogli wybierać pomiędzy pracš nad Wisłš czy u wybrzeży zachodnich Atlantyku przy ujciu Charles River. Może nie tylko wyjštki, ale większoć z nich, po nauce otrzymanej w wietnych laboratoriach amerykańskich będzie mogła stworzyć podobne orodki w kraju, stajšc się częciš instytucji działajšcych według standardów międzynarodowych i publikujšcych w pierwszej klasy pismach tym razem z afiliacjš polskiej instytucji.
[i]Autorka jest doktorem socjologii, adiunktem UW, obecnie visiting researcher na Wydziale Historii Nauki na Harvard University, w Cambridge, USA. Specjalizuje się w socjologii pracy, bada mobilnoć i kariery ludzi nauki oraz kariery twórcze. Realizuje projekt badawczy Polish Scientists in America przy wsparciu Fundacji Kociuszkowskiej. [/i]