Ukraiński kłopot z Banderą

Nowy impuls kultowi Stepana Bandery nadał podział w obozie pomarańczowej rewolucji. Wiktor Juszczenko i Julia Tymoszenko zaczęli zabiegać o głosy narodowego elektoratu i kokietować środowiska nacjonalistów

Publikacja: 17.10.2009 15:00

Kombatanci UPA przy lwowskim pomniku Stepana Bandery

Kombatanci UPA przy lwowskim pomniku Stepana Bandery

Foto: ITAR-TASS

Do Polski coraz częściej docierają z Ukrainy wiadomości budzące niepokój. Dotyczą one stawiania pomników Stepanowi Banderze, nadawania jego imienia ulicom oraz gloryfikowania ukraińskich formacji nacjonalistycznych z okresu II wojny światowej. Dla Polaków jest to szczególnie bolesne, ponieważ nasza pamięć historyczna przechowuje wspomnienia o rzezi, jakiej w 1943 roku na Wołyniu i w Galicji dokonały oddziały banderowców. Wielu polskich historyków podkreśla, że wymordowanie od 60 do 80 tysięcy naszych rodaków spełniało wszelkie kryteria ludobójstwa.

Jaka była rola Stepana Bandery w tych wydarzeniach? Chociaż on sam nie brał udziału w rzeziach na Wołyniu, gdyż był internowany przez Niemców, to jednak – jak zauważa profesor Andrzej Chojnowski – „był ojcem duchowym i po części organizacyjnym tego wielkiego ataku na Polaków. Koncepcja „Ukrainy bez Lachów” zrodziła się w jego kręgu politycznym. W krwawy sposób skonkretyzowali ją już jego bliscy współpracownicy, ale to nie umniejsza jego odpowiedzialności”.

Polscy komentatorzy nie mają wątpliwości, że wybór Bandery do panteonu bohaterów odrodzonego państwa ukraińskiego oraz budowanie tożsamości narodowej na jego kulcie utrudni proces pojednania między naszymi krajami. Ale problem z zaakceptowaniem Bandery jako pozytywnego bohatera mają nie tylko Polacy, lecz także większość mieszkańców Ukrainy.

[srodtytul]Pierwsze pęknięcie – wśród nacjonalistów[/srodtytul]

Postać historyczna, żeby stała się rzeczywistym bohaterem narodowym, musi przekonać do siebie większość obywateli. Świat jej wartości musi zostać przyjęty jako własny przez większość społeczeństwa. Tymczasem osoba Bandery, zamiast łączyć Ukraińców, jest dziś raczej źródłem podziałów, i to na różnych poziomach.

Pierwszy poziom dotyczy samego środowiska ukraińskich nacjonalistów. W 1940 r. wewnątrz Ukraińskiej Organizacji Nacjonalistów (OUN) doszło do rozłamu na zwolenników Andrija Melnyka i Stepana Bandery. Pierwsi opowiedzieli się za bliższą współpracą z Niemcami i stworzyli później u ich boku jako zalążek własnej armii Dywizję SS „Galizien” („Hałyczyna”). Drudzy też kooperowali z hitlerowcami, organizując w porozumieniu z nimi batalion „Nachtigall”, jednak pozostawali bardziej niezależni od Niemców.

30 czerwca 1941 r. banderowcy bez wiedzy i zgody Berlina ogłosili we Lwowie akt niepodległości Ukrainy, co wywołało wściekłość Hitlera. W rezultacie Bandera został internowany.

Jak wspomina Bohdan Osadczuk, zanim banderowcy zaczęli rzeź Polaków, wiosną 1943 r. dokonali zbiorowych mordów na melnykowcach i bulbowcach (partyzantach Tarasa Bulby). Różnice taktyczne i personalne urosły do takich rozmiarów, że skończyło się na krwawej łaźni. Skrytobójczych zabójstw na działaczach konkurencyjnych ugrupowań dokonywała Służba Bezpieczeństwa banderowskiego OUN.

Celem było podporządkowanie sobie ukraińskiego społeczeństwa na Wołyniu. Działacz melnykowskiego OUN Hryhoryj Steciuk tak wspominał ówczesne wydarzenia: „Banderowska «rewolucja» – to zniszczenie wołyńskiej inteligencji, to zniszczenie przodującej społeczności chłopskiej, to fizyczne zniszczenie całego Wołynia razem z ukraińską prawosławną Cerkwią”.

Pierwszą formacją zbrojną, która używała nazwy UPA, byli wspomniani bulbowcy. Ich dowództwo zostało jednak wymordowane, gdyż nie zgodziło się na podporządkowanie banderowcom i na politykę czystek etnicznych. Sam Taras Bulba odmówił eksterminowania polskiej ludności, tłumacząc: „Uwolnić jakieś terytorium od mniejszości narodowych może tylko suwerenne państwo drogą wymiany ludności, a nie regularna armia drogą represji. Za wrogie akty polskie – karać tylko samych winowajców, a nie wszystką ludność. Zasadę kolektywnej oraz rodzinnej odpowiedzialności mogą stosować tylko barbarzyńcy, a nie kulturalna armia”. Jego argumenty nie przekonały jednak banderowców, którzy przejęli nazwę UPA, a sam Bulba ledwo zdołał ujść z życiem.

Myliłby się ktoś, kto by uważał, że te zbrodnie nie mają dziś żadnego znaczenia. Otóż krew przelana kilkadziesiąt lat temu wciąż dzieli środowiska ukraińskich nacjonalistów. Rów nienawiści nie został zakopany. Kilkanaście lat temu na Ukrainie byłem świadkiem tego, jaką niechęcią darzyli się nawzajem: liderka banderowców – Sława Stećko, i przywódca melnykowców – Mykoła Pławiuk. Do dziś wszelkie próby pojednania dwóch zwaśnionych środowisk kończą się klęską.

[srodtytul]Drugie pęknięcie – na Ukrainie Zachodniej[/srodtytul]

Postać Bandery, wbrew pozorom, nie jest też powszechnie akceptowana na Ukrainie Zachodniej. Często przedstawia się Galicję, Podole i Wołyń, a więc ziemie, które przed wojną należały do II Rzeczypospolitej, jako tereny, gdzie panowało bezwarunkowe poparcie dla OUN i UPA. Tymczasem należy pamiętać, że terror ukraińskich nacjonalistów wymierzony był nie tylko w Polaków, lecz także samych Ukraińców – i to zarówno przed wojną oraz w czasie jej trwania, jak i po jej zakończeniu.

W II RP największymi przeciwnikami OUN nie byli otwarci wrogowie ukraińskich aspiracji niepodległościowych, lecz ci, którzy dążyli do pojednania polsko-ukraińskiego. W 1931 r. zamordowany został wysoki urzędnik MSZ Tadeusz Hołówko planujący porozumienie z Ukraińcami. Właśnie dlatego liderzy OUN uznali go za szczególnie niebezpiecznego dla sprawy ukraińskiej. Powiedział mi to osobiście podczas rozmowy w Kijowie ostatni dowódca UPA (w latach 1950 – 1954) pułkownik Wasal Kuk: „On nas rozbrajał ideologicznie. Z endekami sytuacja była przynajmniej jasna: my tu, a oni tam. Hołówko rozmywał podziały”.

Jeszcze bardziej tępieni przez ukraińskich nacjonalistów byli jednak ich rodacy, którzy także „rozmywali podziały”. Dlatego terror OUN w większym stopniu niż Polaków dotykał tych Ukraińców, którzy starali się być lojalnymi obywatelami Rzeczypospolitej. Dla porównania: w II RP bojówki OUN dokonały 25 zamachów na Polaków i aż 36 na Ukraińców. Zamordowani zostali wówczas tak wybitni działacze społeczni, jak np. ksiądz Izydor Twerdochlib – znany pisarz i poeta, Iwan Matwijas – dyrektor gimnazjum ukraińskiego we Lwowie, czy Iwan Babij – dyrektor takiej samej placówki w Przemyślu.

Podczas II wojny światowej ofiarami UPA na Wołyniu i w Galicji padali nie tylko Polacy, ale także ci Ukraińcy, którzy realizowali chrześcijańską zasadę miłości bliźniego i ukrywali przed nacjonalistami swych polskich sąsiadów. W 2007 r. IPN wydał książkę „Kresowa Księga Sprawiedliwych 1939 – 1945. O Ukraińcach ratujących Polaków poddanych eksterminacji przez OUN i UPA”. Jej autor Romuald Niedzielko udokumentował 1341 przypadków pomocy udzielanej Polakom przez Ukraińców. Dla 384 z nich zakończyło się to egzekucją z rąk własnych rodaków.

Terror UPA wobec Ukraińców nie ustał po wojnie. Znam osobiście relację Ukrainki ze Lwowa, której połowę rodziny wymordowali upowcy. Najechali na jej dom tylko dlatego, że znajdował się tam młody, 19-letni chłopak, którego komuniści siłą wcielili do Armii Czerwonej i który został zmuszony przejść szlak bojowy aż do Niemiec. To wystarczyło, aby nacjonaliści wydali na niego wyrok śmierci. Lwowski historyk Jarosław Hrycak opowiada, że po wojnie całe dorastające pokolenie w Galicji straciło z powodu UPA szansę na awans cywilizacyjny, gdyż wybór kariery naukowej czy społecznej narażał na wyrok z rąk nacjonalistów.

Do dziś wielu ludzi na Ukrainie Zachodniej ma wielki żal do nacjonalistów, że wymordowali tak wielu swoich rodaków. Nadal przecież żyją potomkowie tych ofiar, którzy pamiętają, kim byli kaci ich przodków.

[srodtytul]Trzecie pęknięcie – w państwie ukraińskim[/srodtytul]

W największym stopniu jednak postać Bandery jest źródłem napięć i konfliktów w skali całego państwa ukraińskiego. Ukrainę Zachodnią, ów matecznik nacjonalizmu, zamieszkuje zaledwie 17 proc. ludności kraju. Zdecydowana większość obywateli Ukrainy, zwłaszcza na wschodzie, na południu i w centrum, szczerze Bandery nie cierpi. Jest on – jak mówi Jarosław Hrycak – jedną z najbardziej znienawidzonych osób.

Kiedy 9 maja ub. r. w Kijowie podczas obchodów Dnia Zwycięstwa prezydent Juszczenko wymienił nazwę UPA, przerwało mu zbiorowe buczenie. Swój sprzeciw wyrażali nie tylko weterani Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, ale także zwykli mieszkańcy stolicy. Dla większości Ukraińców mieszkających na wschód od Zbrucza OUN-UPA to banda morderców, zdrajców i kolaborantów. Nazwisko Bandery jest dla nich synonimem faszyzmu. Według Hrycaka „nie ma bardziej kontrowersyjnego zjawiska w historii Ukrainy niż UPA. Nic tak bardzo nie dzieli naszego społeczeństwa”.

Trudno więc przypuszczać, że Bandera stanie się nagle bohaterem, który zjednoczy większość Ukraińców. Tym bardziej że jego kult jest nie do zaakceptowania dla niemal wszystkich mniejszości narodowych, głównie zaś dla najliczniejszej, około 10-milionowej społeczności rosyjskiej. Także wśród mniejszości żydowskiej nie wywołuje zachwytu gloryfikacja integralnego nacjonalizmu z lat 30. i 40. minionego wieku. Żydzi zresztą nieustannie przypominają o ukraińskich formacjach pomocniczych, które w czasie Holokaustu współpracowały z Niemcami. Rozpoczęty niedawno proces Demianiuka zapewne znów stanie się okazją do żydowskich opowieści o „wrodzonym antysemityzmie” Ukraińców.

[srodtytul]Czwarte pęknięcie – we Wspólnocie Europejskiej[/srodtytul]

Gdyby Ukraińcy chcieli uczynić Banderę swoim bohaterem narodowym, warto zadać im pytanie, na jakich fundamentach ideowych zamierzają budować własną tożsamość. Skład narodowego panteonu to czytelny sygnał wartości, na jakich chcemy się w przyszłości oprzeć. Zwolennicy tradycji OUN-UPA odpowiadają, że jest to dążenie do niepodległości oraz walka z nazizmem i komunizmem.

To jednak tylko część prawdy. Jak pisał emigracyjny historyk Iwan Łysiak-Rudnyćkyj, OUN od początku swego istnienia miała charakter totalitarny i była zafascynowana faszyzmem oraz narodowym socjalizmem. O klimacie, panującym wewnątrz organizacji, świadczy rozpowszechniany w niej „Dekalog” z nowymi przykazaniami. Siódme z nich brzmiało: „Nie zawahasz się popełnić największej zbrodni, kiedy tego wymaga dobro sprawy”. Dziesiąte zaś: „Będziesz dążył do rozszerzenia siły, sławy, bogactwa i obszaru państwa ukraińskiego drogą ujarzmiania cudzoziemców”.

Ten swoisty „kodeks moralny” jest nie do pogodzenia zarówno z etyką chrześcijańską, jak też z wartościami, na których ukształtowana jest Wspólnota Europejska. Nie do przyjęcia jest także wybrana przez ukraińskich nacjonalistów praktyka eksterminacji wrogów politycznych. To wszystko nie ma szans na akceptację nie tylko większości obywateli Ukrainy, ale także mieszkańców Europy.

W podobnej sytuacji znajdują się dziś inne narody, np. Chorwaci czy Słowacy. Jedynym momentem w XX wieku, gdy mogli się pochwalić własną państwowością, był okres II wojny światowej. Mogliby więc proklamować oficjalny kult swych bohaterów, którzy wywalczyli im niepodległość: Ante Pavelicia i ks. Josefa Tiso. A jednak zarówno Chorwaci, jak i Słowacy, budując swoją tożsamość po upadku komunizmu, nie zdecydowali się włączyć obu tych przywódców do swego narodowego panteonu. Nikt nie odmawiał im patriotyzmu. Okazało się, że to jednak za mało. Okolicznościami obciążającymi, które przeważyły nad zasługami obu polityków, były totalitarna ideologia oraz udział w ludobójstwie.

Dziś w Chorwacji i na Słowacji są ludzie, którzy czczą pamięć Pavelicia i ks. Tiso. Państwo im tego nie zabrania, ale też nie angażuje w to swego autorytetu. W tej sprawie panuje szeroka zgoda elit umysłowych i politycznych – istnieje powszechne przekonanie, że taki kult byłby szkodliwy dla jakości życia publicznego. Instynkt państwotwórczy podpowiada Chorwatom i Słowakom, że apoteoza obu przywódców doprowadziłaby do nowych podziałów w społeczeństwie i byłaby fatalnym sygnałem dla społeczności europejskiej. Dlatego w tych krajach byłaby niemożliwa taka sytuacja jak na Ukrainie, gdzie prezydent Juszczenko wziął udział w odsłonięciu pomnika Kłyma Sawura – dowódcy UPA na Wołyniu, który w największym stopniu odpowiada za zbrodnie na Polakach.

Trudno sobie wyobrazić lepszą wiadomość dla Kremla niż informacja o gloryfikacji Bandery na Ukrainie. W ten sposób moskiewscy propagandyści dostają silny oręż do ręki. Rosyjskie media są pełne doniesień o „heroizacji nazistowskiego dziedzictwa” we Lwowie i Kijowie. Ukraina przedstawiana jest jako państwo nieobliczalne, potrafiące budować swoją tożsamość tylko według faszystowskich wzorów. W domyśle pojawia się sugestia, że jedynie rosyjski protektorat nad Ukrainą jest w stanie zapobiec odradzaniu się upiorów przeszłości. Argumentacja ta w wielu zachodnich stolicach pada na podatny grunt. Tym bardziej że trudno zarzucić Rosjanom kłamstwo, gdy przypominają, iż OUN-UPA hołdowała ideologii totalitarnej i odpowiada za masakry na ludności cywilnej. Jest wątpliwe, by w takiej sytuacji Europa Zachodnia wykrzesała z siebie entuzjazm w obronie Ukrainy przed zakusami Rosji.

Warto przypomnieć, że ukraiński ruch narodowy był silnie infiltrowany przez sowieckie służby specjalne. Kiedy zaczęła się pieriestrojka, część powstających organizacji nacjonalistycznych była wręcz sterowana przez KGB, np. Socjal-Narodowa Partia. W takiej sytuacji wzrasta możliwość wywołania prowokacji, np. w stosunkach z Polakami czy Żydami. To symptomatyczne, że podczas wojny w Naddniestrzu w 1992 r. paramilitarna formacja UNSO formowała zagony ochotników, którzy walczyli po stronie tamtejszych separatystów przeciwko władzom Mołdawii. Tym samym ukraińscy nacjonaliści wspierali zbrojnie rosyjskie interesy imperialne.

[srodtytul]Co dalej?[/srodtytul]

Wszystko, co zostało powyżej napisane, powinno prowadzić do wniosku, że nacjonaliści odwołujący się do dziedzictwa Bandery nie mogą dziś liczyć na Ukrainie na szerokie poparcie społeczne. Tak też jest. Wyniki wszystkich wyborów parlamentarnych pokazują, że wpływy nacjonalistów w państwie są marginalne. Więcej mandatów udaje im się uzyskać tylko na szczeblu lokalnym w pięciu zachodnich obwodach kraju. To właśnie tam na poziomie samorządowym, wkrótce po ogłoszeniu ukraińskiej niepodległości, pojawił się kult Bandery. Nigdy nie zdołał on jednak wyjść poza tamten region.

Nowy impuls nadała mu dopiero pomarańczowa rewolucja, a zwłaszcza podział w obozie zwycięzców. Skłóceni ze sobą Wiktor Juszczenko i Julia Tymoszenko rywalizują o miano większego patrioty. Zaczęli więc zabiegać o głosy narodowego elektoratu i kokietować środowiska nacjonalistów, które w zachodnich obwodach mogą stanowić języczek u wagi. W ten sposób fenomen Bandery wykroczył poza Ukrainę Zachodnią. Jego popularyzacji sprzyja fakt, że w XX-wiecznej historii Ukrainy nie ma zbyt wielu bohaterów, do których można się odwołać, by umocnić tożsamość narodu. Sojusznik Piłsudskiego, Semen Petlura, tak jak nie zdołał przekonać do swoich planów większości Ukraińców w 1920 r., tak dziś nie jest w stanie przekonać ich potomków do swojej legendy.

Nie jest to wystarczające wytłumaczenie. Chorwaci i Słowacy mają jeszcze mniej kandydatów na XX-wiecznych bohaterów, a jednak rozsądek polityczny, odwaga cywilna i instynkt państwotwórczy sprawiły, że potrafili usunąć ze swojego panteonu narodowego te postaci, na których ciążyła odpowiedzialność za zbrodnie i które nie mają szans na to, by zjednoczyć wokół siebie większość społeczeństwa.

Do Polski coraz częściej docierają z Ukrainy wiadomości budzące niepokój. Dotyczą one stawiania pomników Stepanowi Banderze, nadawania jego imienia ulicom oraz gloryfikowania ukraińskich formacji nacjonalistycznych z okresu II wojny światowej. Dla Polaków jest to szczególnie bolesne, ponieważ nasza pamięć historyczna przechowuje wspomnienia o rzezi, jakiej w 1943 roku na Wołyniu i w Galicji dokonały oddziały banderowców. Wielu polskich historyków podkreśla, że wymordowanie od 60 do 80 tysięcy naszych rodaków spełniało wszelkie kryteria ludobójstwa.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Refren mojej ballady