Maryla Rodowicz: Jak nie zostałam bojowniczką

Nawet na plaży odgradzamy się parawanami... Te podziały są okropne, bo osłabiamy swoją siłę, a narodem podzielonym łatwiej manipulować. Aczkolwiek potrafimy też się jednoczyć. Mam na myśli ostatnie marsze w obronie sądów - mówi Maryla Rodowicz, piosenkarka.

Aktualizacja: 09.09.2017 21:45 Publikacja: 07.09.2017 11:55

Maryla Rodowicz: Jak nie zostałam bojowniczką

Foto: Daniel Nejman

Plus Minus: Nagrała pani znakomity album, ale wzdychając za panią, powtarzając tytuł „Ach świecie..." – muszę zacząć od festiwalu opolskiego. Na tle pani koncertu doszło do perturbacji, przecieków o czarnej liście prezesa TVP Jacka Kurskiego i bojkotu rozpoczętego przez Kayah. Festiwal w czerwcu odwołano, a potem przeniesiono na wrzesień. Jak było naprawdę?

Zacznijmy od tego, że festiwal odbędzie się w dniach 15–17 września, a ja otworzę pierwszy dzień moim jubileuszem z udziałem licznych gości, który potrwa półtorej godziny. Zmiana terminu spowodowała jednak, że kilku artystów nie przyjedzie, są bowiem już od dawna zaangażowani w innych miejscach, bo to czas ostatnich tego roku plenerowych występów. Zabraknie Kayah, która zaplanowała tournée z Bregoviciem, a także Margaret.

A ja zapytam, w czyją wersję wierzyć: że nie było czarnej listy, co mówił prezes Kurski, który wcześniej zasłynął frazą „to lipa, ale jedziemy w to, bo ciemny lud uwierzy", czy Kayah, która mówiła, że znalazła się na czarnej liście prezesa?

Kayah napisała w internetowym oświadczeniu, że protestuje przeciwko cenzurze, również w imieniu tych artystów, którzy nie mają siły przebicia, czyli aktorów teatrów dramatycznych, gdzie zmieniono dyrektorów i mieszano się w repertuar. Za jej głosem poszła Katarzyna Nosowska. Lista protestujących rosła z dnia na dzień, dotyczyło to również AudioFeels, gości mojego koncertu.

Ale czy była czarna lista Kurskiego?

Poszłam do prezesa Kurskiego w tej sprawie, tylko dlatego, że dzień wcześniej rozmawiałem z Kayah. Powiedziałam, że wybieram się do Kurskiego, żeby jej bronić. Szkoda, że nie uprzedziła mnie o swoim bojkocie, który ogłosiła następnego dnia. Nie powiedziała: „Nie idź, bo i tak nie wystąpię". W czasie spotkania z Kurskim od razu zapytałam, czy jest czarna lista. Odpowiedział pytaniem: „Jaka czarna lista?".

A co miał zrobić? Jest politykiem. PiS podobno też mu nie wierzył i prowadził własne śledztwo poprzez spin doctorów.

Być może ściemnił, a ja dałam się wpuścić w maliny. Powiedział, że będzie szczęśliwy, jak pani Kayah wystąpi w Opolu, bo ją uwielbia, a poza tym jest częstym gościem w TVP w różnych programach. Zbaraniałam. Faktem jest, że żadnych twardych dowodów chyba nie było. Były tylko korytarzowe plotki.

Biorąc pod uwagę, że prezes Kurski nie dopuszczał do emisji spektakli, w których grają osoby zaangażowane w projekty krytykowane przez środowisko PiS – można mówić o cenzurze.

Myślę, że mogły być w TVP próby tworzenia listy „swoich" artystów, a to, że wybuchł strajk generalny w mojej branży, jest pierwszym przypadkiem w historii. Miewaliśmy bojkot aktorów, ale wokaliści się do niego nie włączali. Nagle to się zmieniło i miało swoją siłę.

TVP Kurskiego nie boi się aktorów, tylko gwiazd pop. Pamiętajmy też o wypowiedziach prezesa, który mówił, że festiwal można zorganizować gdziekolwiek, a prezydent Opola będzie prosił TVP na kolanach o powrót do jego miasta.

Wszyscy podejrzewają, że były zapisy i szeptana cenzura wobec niektórych artystów. Protest odniósł skutek. Ale nie wiem jaki.

A taki, że może pani zaprosić do koncertu nawet tych artystów, których opinie nie podobają się partii rządzącej. Czy obecna sytuacja przypomina jakiś okres z przeszłości?

Żaden. Sprawdziłam to, z ciekawości. Na przykład w 1983 roku, tuż po zakończeniu stanu wojennego, odbył się w Opolu koncert rockowy, w którym wzięli udział Perfect, Republika, Lombard, tak zwani wszyscy. Był też koncert popowy. Śpiewał Zbyszek Wodecki, Alicja Majewska, Zdzisława Sośnicka, Ewa Bem, Andrzej Zaucha, Pod Budą, Bajm. Masa artystów. Do 2017 roku festiwal nie odbył się tylko w 1982 roku, ale wtedy był stan wojenny.

Czy pamięta pani z dekad swojej działalności tak duże napięcia w sferze piosenki, żeby kogoś próbowano sekować?

W sferze piosenki to się chyba nie zdarzało, a może nie pamiętam. Cenzurowano raczej pisarzy i kabareciarzy. Sama byłam świadkiem kłopotów Jacka Kleyffa, na którego był zapis. Spytał, czy może się podłączyć do mojego koncertu. Zgodziłam się i Jacek śpiewał wszystkie swoje polityczne numery, a ludzie reagowali z radością. Do momentu, kiedy cenzura się obudziła i postawiła szlaban.

Mamy więc do czynienia z bezprecedensowym upolitycznieniem kultury.

Jeżeli chodzi o media – tak. A ma być jeszcze gorzej, gdy wejdzie w życie nowa ustawa. PiS odgraża się, że jesienią się za was weźmie.

Wiele osób mówi, że Jarosław Kaczyński ma wizję polityczną zbieżną w wielu punktach z tym, co robił Wiesław Gomułka. Można porównać obecny czas ze schyłkiem jego dekady czy to jednak nadużycie?

Pamiętam, jak zagrałam w 1968 roku w filmie muzycznym „Kulig" i, wracając z Zakopanego do Warszawy, dowiedziałam się w pociągu, że doszło do rozprawy milicji ze studentami z antysemickimi hasłami w tle. W pociągu panowało przerażenie, nie wiadomo było, jak to wszystko się skończy i jaki będzie miało zasięg. W Warszawie od razu pobiegłam na uniwersytet. Wzięłam udział w mityngu protestacyjnym. Panowała atmosfera rewolucji. To były czasy, kiedy kluby studenckie były mocno zaangażowane w kulturę. Działały kabarety, zespoły muzyczne, teatry, kluby filmowe. Ale poza środowiskiem studenckim polityka nie była najważniejszym tematem. W Opolu o takich rzeczach się tylko szeptało. Polityka nie sączyła się tak wyraźnie do świata muzyki.

A w drugiej połowie lat 70., już po wpisaniu do konstytucji PZPR i sojuszu ze Związkiem Radzieckim, po Radomiu i powstaniu ROPCiO oraz KOR, muzycy miewali polityczne dylematy?

To dotyczyło jednak głównie pisarzy i aktorów. Byłam wtedy narzeczoną Daniela Olbrychskiego, wynajmowaliśmy mieszkanie w alei Szucha i przyszedł do nas Andrzej Seweryn, który był bardzo zaangażowany w KOR, podobnie jak Daniel. Rwałam się do tego, żeby podpisać protest, jaki przyniósł, chciałam być bojowniczką. Obaj panowie powiedzieli, że nie mogę tego zrobić, ponieważ bardzo łatwo będzie mnie wykluczyć i ukarać, nie puszczając moich piosenek w radiu. Była jedna firma fonograficzna, jedna telewizja i jedno radio. „Nam nic nie mogą zrobić" – przekonywali Daniel i Andrzej.

Z kolei w latach 80. Agnieszka Osiecka napisała, że gdybym chodziła po mieszkaniach i roznosiła ulotki, ludzie umarliby ze śmiechu, bo nie byłabym wiarygodna. Widocznie podkasana muza nie kojarzy się z najpoważniejszymi sprawami.

Teraz przynajmniej samorządy są zróżnicowane. Jeżeli nie zaprosi pani na koncert burmistrza z PiS, może to uczynić ktoś sympatyzujący z opozycją. Czy przy okazji takich wydarzeń jak festiwal piosenki żołnierskiej w Kołobrzegu zdarzały się polityczne naciski?

W 1971 roku śpiewałam „Gdy piosenka szła do wojska". Reżyserem był pan Aleksandrowicz i gdy mój zespół wyszedł na estradę, krzyczał, że mają natychmiast spiąć długie włosy. Głównie straszyli mnie tym, że nie pojadę do Ameryki na koncerty polonijne. Pojechałam dopiero w 1978 roku. Wcześniej miałam tak dużo kontraktów w Czechosłowacji i NRD, że nie byłam zainteresowana wyjazdem do Stanów. We wschodnich Niemczech nagrałam ze 40 swoich piosenek po niemiecku, wydawałam płyty. Podobnie w Czechosłowacji. Grałam dwumiesięczne trasy koncertowe w największych halach. To pozwalało mi odwlekać wyjazd do Rosji, a w tej kwestii też naciskano. W NRD zarabiało się relatywnie duże pieniądze, no i można było przejść do Berlina Zachodniego. Za każdym razem trzeba było jednak iść do urzędnika w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Jeden z nich zaproponował mi współpracę i informowanie o tym, kogo za granicą spotykam. Odpowiedziałam, że chodzę głównie do sklepów indyjskich, gdzie kupowałam ciuchy, które były moimi kostiumami, oraz na pizzę, bo w PRL jej nie było. Marki trzeba było przemycać, najlepiej w butach, bo zdarzały się rewizje. Seweryn Krajewski opowiadał, że w takich okolicznościach stawał  się nagle wysokim mężczyzną!

Czy większa popularność wiązała się z politycznymi znajomościami?

Ależ skąd. Graliśmy w Polsce bardzo dużo, nawet dwa razy dziennie, również dlatego, że sale były małe. Regułą było więc 30 koncertów w dwa tygodnie, a potem dwa tygodnie przerwy. Właściwie nasze drogi się nie przecinały, spotykaliśmy się jedynie  w Opolu. Dlatego tak bardzo cieszyliśmy się z powodu festiwalu, ze spotkania ze sobą i wspólnych bankietów, na których śpiewaliśmy do rana. To było urocze. To był jedyny taki moment w roku. W tym roku w czerwcu go zabrakło.

Najszczytniejsze ideały bywają dla jednych przedmiotem autentycznego kultu, dla innych zaś kolejnym przemysłem, na którym można zarobić pieniądze. Czy dostrzega pani teraz próby odcinania kuponów od dramatu powstania warszawskiego?

Muszę powiedzieć o Legii i słynnej powstańczej oprawie. Byłam na tym meczu, zrobiłam zdjęcie banneru wiszącego na Żylecie i od razu wrzuciłam  na Facebooka, pisząc o moim wzruszeniu. Zalała mnie fala hejtu, padły pytania, jak może mnie wzruszyć widok hitlerowca przystawiającego dziecku pistolet do głowy. A mnie autentycznie poruszyła oprawa przygotowana przez kibiców. Do tego napis przypominający 160 tysięcy niemieckich ofiar, powstańców, w tym dzieci. Na stadionie zawyła syrena, a potem wszyscy odśpiewali hymn. To wszystko dało porażający efekt. Oprawa przypomniała światu, że było powstanie warszawskie. Cały świat o tym pisał.

Jeżeli robią to ludzie, którzy uwielbiają każdy rodzaj zadymy – mam wątpliwości co do szczerości intencji.

Trzeba odróżniać  kibiców od kiboli. Na stadion Legii przychodzi 31 tysięcy widzów i z tego 31 tysięcy to kibice, prawdziwi fani piłki nożnej. Kibole, bandziory to margines.

W „Piosence dla przyjaciela" śpiewa pani na nowej płycie „Jak się czujemy/ Z naszą wolnością jak z rybią ością/ Co w gardle tkwi". W tej piosence jest też fraza „Popatrz, co się stało z nami/ wciąż grodzimy się murami". Skąd się to bierze, że zawsze musimy być podzieleni, skłóceni, nie potrafimy uszanować poglądów drugiej strony?

Nawet na plaży odgradzamy się parawanami... Te podziały są okropne, bo osłabiamy swoją siłę, a narodem podzielonym łatwiej manipulować. Aczkolwiek potrafimy też się jednoczyć. Mam na myśli ostatnie marsze w obronie sądów.

Zwolennicy PiS też protestowali?

Mogło tak być.

Który z miłościwie nam panujących sekretarzy, premierów, prezydentów, prezesów – był pani zdaniem najlepszy?

Jako pierwszy pozytywny wizerunek miał Edward Gierek, który dbał o to, by w Polsce było więcej Zachodu. Wpuścił do kraju trochę  świeżego powietrza. Przyjechała ABBA, pojawił się maluch, Fiat.

Długi płacimy chyba do dziś.

Ale po Gomułce to była zdecydowana zmiana.

Miała pani okazję spotkać Gierka?

Nigdy w życiu. Za to  w latach 70., jeszcze jako minister obrony narodowej, generał Jaruzelski zaprosił artystów na pokazowe manewry w Drawsku Pomorskim. O piątej rano wsadzono nas do samolotu transportowego Ukraina, gdzie siedzieliśmy pod ścianą jak spadochroniarze. Pamiętam, że był Adam Hanuszkiewicz, Ernest Bryll, same tuzy. Potem lał  deszcz, a my obserwowaliśmy budowę mostu pontonowego w asyście samolotów. Wtedy widziałam Jaruzelskiego, z daleka. Przywódcy PRL byli raczej chronieni i nie bratali się z ludem. Pierwszym prezydentem, którego poznałam, był Aleksander Kwaśniewski. Organizował swoje urodziny na tysiąc osób w Pałacu Prezydenckim. Było bardzo wesoło. Rej wodził Szymon Szurmiej, otoczony wianuszkiem słuchaczy, bo opowiadał fantastyczne dowcipy. Kwaśniewski to był prezydent inteligent. Z przyjemnością słucham, jak mówi – dobrą polszczyzną, sensownie. Lecha Kaczyńskiego widziałam jeden raz. Był przemiłym człowiekiem. Spotkałam go kiedyś w radiu. Przywitaliśmy się „na misia". A podczas spotkania w Belwederze z okazji święta odzyskania niepodległości pani Maria Kaczyńska poprosiła mnie o zaśpiewanie „Było ciemno", choć w planie były pieśni patriotyczne. Poznałam też Lecha Wałęsę, zanim został prezydentem. To było podczas pierwszego zjazdu Solidarności w Hali Olivia. Zapoznał mnie z nim kolega, który był złotnikiem i oprawiał bursztyn, a jednocześnie działaczem związkowym. Tak to wyglądało.

To skąd się wziął wizerunek Maryli Rodowicz, która jest z władzą zawsze za pan brat?

Być może  stąd, że brałam udział w  różnych imprezach, koncertach – na przykład dożynkowych czy barbórkowych. Wszyscy artyści występowali. Pamiętam koncert barbórkowy w katowickim Spodku, kiedy śpiewałam przyśpiewki śląskie.

To było przy okazji VII zjazdu PZPR.

Śpiewała wtedy ze mną Irena Jarocka, Ania Jantar, chyba też Halinka Frąckowiak. W eksponowanych rzędach siedzieli przedstawiciele partii i rządu – Gierek i Jaroszewicz. Koncert został zarejestrowany, można go zobaczyć na YouTubie. A to utrwala stereotypy. Nie bez znaczenia jest też to, że przetrwałam wszystkich politycznych bonzów i odżyłam w latach 90. – po bardzo trudnym okresie, gdy powstały nowe media i firmy fonograficzne, a mnie i moich rówieśników nie rozpieszczano, bo nikt nie był zainteresowany reliktami poprzedniej, słusznie minionej, epoki. Pomógł mi wtedy mąż, który został wydawcą moich płyt, a potem sprzedał katalog nagrań koncernowi Universal.

W jednej z piosenek  śpiewa pani: „Kawa i papieros z rana/ Ja taka nieposkładana/ W lustro też nie patrzę/ Boję się, co zobaczę/ Nie trzeba było, nie trzeba/ Cóż kiedy była potrzeba". Miała pani takie poczucie, że pewne rzeczy trzeba zrobić, żeby być w centrum zainteresowania? O co chodzi – o mężczyzn, o popularność?

W tej piosence to chyba chodzi o seks. Ostatni dwuwiersz jest bardzo śmieszny.... nie trzeba było, nie trzeba, cóż kiedy była potrzeba...

Często inspirowała pani autorów. A jak było teraz?

Piosenki były napisane dużo wcześniej przez Witka Łukaszewskiego.

Świetny poeta, kompozytor i gitarzysta w jednej osobie.

To prawda. Poznała mnie z nim Pućka, czyli Marysia Szabłowska, dziennikarka radiowa. Wcześniej przysłała mi dwie jego piosenki. Złapały mnie za gardło. Potem Witek przyjechał do Warszawy i zaprezentował mi multum swoich utworów. Powiedziałem, że są jakby dla mnie pisane. Był bardzo szczęśliwy. Zażartował, mówiąc: „Może będę w końcu sławny, bo teraz mieszkam na zadupiu!". A mieszka pod Poznaniem, na wsi, a nawet poza nią. Ma siłownię bez ścian, a gdy pada śnieg, jest cały zasypany. To oryginał, poeta, gitarzysta. Nie miałam w planie nagrywania płyty. Ale nasze spotkanie moje plany zmieniło.

Zaczynając karierę, śpiewała pani „Jak cię miły zatrzymać". Co teraz jest najważniejsze dla kobiety?

Dobre samopoczucie, żeby można było spokojnie spojrzeć w lustro. Ostatnio moje dobre samopoczucie zostało mocno zachwiane. W końcu zostawił mnie mąż dla młodszej kobiety. Ale myślę też, że kobiety są dobre w oszukiwaniu siebie. Umiem tak stanąć, żeby w lustrze wyglądać dobrze. Ale kiedy jest złe światło, „pudelki" mogą zrobić mi fatalne zdjęcie. Lubują się w katowaniu ludzi najgorszymi zdjęciami w stylu „upiór z Luwru".

Na nowej płycie śpiewa pani też: „Ogólnie rzecz biorąc/ To mam fart/ Wybrałam asa/ Z talii kart".

Tak mi się wydaje. Spotykałam właściwych ludzi na swojej drodze. Pierwszy był Wojtek Młynarski, który był w jury na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie, który wygrałam w 1967 roku. To była pierwsza edycja transmitowana w telewizji. Pamiętam, że gdy wyszedł z obrad jury, spojrzał na mnie i pokazał mi prostokąt. To znaczyło, że dobrze prezentuję się w telewizorze. Pracował wtedy w radiowym Studiu Piosenki razem z Agnieszką Osiecką w Trójce i wymyślił, żebym spróbowała amerykańskiego folkowego repertuaru. Napisał polskie teksty i skompletował repertuar, z Dylanem włącznie. Pchnął mnie we właściwym kierunku. Potem Agnieszka Osiecka chciała dla mnie pisać. Początkowo dawała mi piosenki polityczne, zaangażowane, w stylu STS. Wolałam inne – buntownicze, ale egzystencjalne. Pisała i mówiła, że jest jak krawcowa – że szyje teksty dla mnie na miarę. Przyjaźniłyśmy się, wiedziałyśmy o sobie wszystko. Wcześniej wpadłam w ręce Kasi Gaertner, która współpracowała z Ernestem Bryllem. Potem był Seweryn Krajewski, Jacek Mikuła.

I wielu innych, którzy się do pani dobijali, bo jest pani wspaniałym medium.

Tak mi się wydaje. Stworzyłam wizerunek, który był dość oryginalny. Nosiłam hipisowskie spódnice, na które teraz się mówi „marylki", wychodziłam na scenę boso. Kiedy nagrywałam singla w Londynie, mówiono, że jestem folkową dziewczyną z gitarą, i wróżono mi karierę. Tę szansę akurat zmarnowałam.

Ale i tak kojarzy się pani z najwspanialszymi momentami. W 1974 roku śpiewała pani „Futbol" na rozpoczęcie mistrzostw świata w Monachium, gdzie zdobyliśmy brązowy medal.

O tym, że mam jechać, zdecydował Wydział Kultury KC. Uznano, że jestem słowiańską nimfą z gitarą. Ubrani w krakowskie stroje ludowe, przejechaliśmy ulicami Monachium wozem  drabiniastym wyścielonym słomą, a potem wyszliśmy z gigantycznej piłki na murawę stadionu. Byłam uratowana, bo w środku skorupy było duszno, a koledzy ziali oparami alkoholu.

Wyczuwała pani też zmiany muzycznych mód. „Dentysta sadysta" był parodią czy próbą dołączenia do rockowych gwiazd?

To był pomysł mojego muzyka  Florka.

Ale czy czuła się pani zagrożona przez nowe pokolenie rockowych gwiazd?

Ależ absolutnie tak. W kraju pachniało rewolucją. To się łączyło z Solidarnością, czasami buntu. Ludzie byli nabuzowani i chcieli słuchać buntowniczych tekstów z przemycanymi podtekstami politycznymi. Zespół Różowe Czuby, który wykonywał „Dentystę", miał przerysowany wizerunek. Mieliśmy różowe peruki postawione na cukier, pomalowane twarze, kłódki w uszach, a w zębach żyletki. Nagraliśmy tę piosenkę do telewizyjnej listy przebojów, zajęliśmy pierwsze miejsce i od razu nas wycięto. Ciemne okulary miały być rzekomo aluzją do generała Jaruzelskiego, a nazwa grupy – do komisarza wojskowego Czuby, który rządził telewizją.

Pod koniec lat 70. wykonała pani własną wersję „Kolorowych jarmarków" Janusza Laskowskiego popularnego poza głównym obiegiem. Ale nigdy nie flirtowała pani z disco polo. Skąd się wziął występ z Zenonem Martyniukiem?

Padł pomysł, żebym wystąpiła w sylwestra o północy, a ja nie chciałam po raz kolejny śpiewać „Małgośki" czy „Ale to już było". Odmówiłam. Wtedy spotkał się ze mną reżyser Konrad Smuga i zaproponował, żebym wykonała „Hej, sokoły", a w duecie z Zenkiem „Oczy zielone". Nie znałam tej piosenki, ale przypomniałam sobie film z szatni naszych piłkarzy, gdzie puścił ją Kamil Grosicki, po meczu z Irlandią, po tym jak awansowaliśmy na Euro we Francji. Poszukałam teledysku na YouTubie i pomyślałam, że jeśli moi muzycy zrobią nową aranżację, odejdziemy od disco polo. Zależało mi na stylu disco z lat 80., a dokładnie na atmosferze „One Way Ticket" The Eruption.

W piosence „Zajączek słońca" pojawiają się bohaterki z polskich szlagierów – Ewka, Jolka, a także Stachura i Wysocki. Przeżyła pani Niemena, Młynarskiego, Osiecką, Wodeckiego. Czuje się pani naszym McCartneyem w spódnicy?

Wolałabym porównanie do Jaggera. On i The Rolling Stones żegnają się z estradą już ze 20 lat. Generalnie nie analizuję mojej sytuacji. Dla mnie najważniejsze jest granie koncertów. Każdy artysta wtedy się spełnia. Moje tournée od września do stycznia będzie nazywać się „Finałowa Trasa". To będzie podsumowanie 50 lat na estradzie. A w styczniu zaczynam nową pięćdziesiątkę.

Śpiewa pani: „W sumie nie jest źle/ No bo cóż/ Ręce sprawne mam/ I parę nóg/ Głowa kręci się/ Szyja też/ Powoli przesuwam się". Czy to będzie nowy hymn seniorów?

Z jednej strony czuję upływ czasu, a z drugiej nie zajmuje mi to głowy. Dlatego, że nie chcę o tym rozmyślać. Dla mnie, jeżeli o czymś nie myślę, to tego nie ma. Moim zdaniem ta piosenka jest zabawna i optymistyczna! Dopiero tak naprawdę śmierć mojej mamy w maju uzmysłowiła mi pewne nieodwracalne procesy. Był człowiek i nagle go nie ma. Do tej pory nie mogę tego zrozumieć.

Pocieszeniem jest nowa piosenka: „Dotykam głowy/ I reszty ciała/ I chyba dobrze/ Wszystko działa".

Działa. Codziennie katuję się półtoragodzinną grą w tenisa. A po wywiadzie mam lekcję tańca, bo podczas jubileuszu opolskiego zatańczę z Jankiem Klimentem do rumby z mojej nowej płyty.

A może pani zaapeluje z estrady opolskiej do Polaków, żeby „suweren" nie kłócił się o wszystko?

Marzę o tym. Ale muszę też dodać, że Jurek Owsiak, którego bardzo cenię, niepotrzebnie dolał oliwy do ognia. Kiedy odwołano festiwal w czerwcu, napisał na FB, że mnie zaprasza na Przystanek Woodstock. W ślad za tym nic jednak nie poszło. Tymczasem w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej" powiedział, że jest oburzony tym, że wystąpię w Opolu we wrześniu, a jego zlekceważyłam. A tyle mówił o tolerancji. I jeszcze jedno: Kuba Wojewódzki napisał, że mam słabość do dyktatorów, bo się sfotografowałam z Fidelem Castro. Kiedy byłam z innymi artystami na festiwalu młodzieży i studentów na Kubie, Fidel zjawił się na bankiecie w ambasadzie po polskim galowym koncercie niespodzianie, zrobił sobie zdjęcie z nami i poszedł. Wszystkie dziewczyny były zachwycone wysokim przystojniakiem w mundurze.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus: Nagrała pani znakomity album, ale wzdychając za panią, powtarzając tytuł „Ach świecie..." – muszę zacząć od festiwalu opolskiego. Na tle pani koncertu doszło do perturbacji, przecieków o czarnej liście prezesa TVP Jacka Kurskiego i bojkotu rozpoczętego przez Kayah. Festiwal w czerwcu odwołano, a potem przeniesiono na wrzesień. Jak było naprawdę?

Zacznijmy od tego, że festiwal odbędzie się w dniach 15–17 września, a ja otworzę pierwszy dzień moim jubileuszem z udziałem licznych gości, który potrwa półtorej godziny. Zmiana terminu spowodowała jednak, że kilku artystów nie przyjedzie, są bowiem już od dawna zaangażowani w innych miejscach, bo to czas ostatnich tego roku plenerowych występów. Zabraknie Kayah, która zaplanowała tournée z Bregoviciem, a także Margaret.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie