Rz: Czy dla kogoś, kto przez lata mieszkał w Moskwie, Warszawie czy Salonikach, Suwałki nie są zbyt ciasne?
Wojciech Kowalewski: Prowokacyjne pytanie, więc odpowiem podobnie. Nawet jeśli zdawałem sobie sprawę z trudności, które mogą mnie tu spotkać, to decyzję o powrocie w rodzinne strony podjąłem świadomie. Wiedziałem, że jeśli mam się czegoś nauczyć, to właśnie tutaj. Cztery lata temu otworzyłem akademię, w której szkolę piłkarsko dzieci i młodzież. Tyle, że Suwałki to nie są realia moskiewskie czy nawet warszawskie. Tu trzeba o wiele rzeczy walczyć. Wyszarpać, zadbać, wynegocjować.
Rozmawiałem niedawno z były piłkarzem, który także wrócił do rodzinnego miasta i otworzył w niej akademię. Przyznał jednak, że jeśli dostanie pierwszą ofertę z Warszawy, to bez wahania z niej skorzysta. A pan również skorzystałby z takiej okazji i wyjechał?
Nie, bo jestem lokalnym patriotą. Choć z jednego z filmów zapamiętałem jednak frazę „patriota-idiota"... A mówiąc na poważnie, to wrócić do domu po tylu latach wcale nie jest łatwo. Mnie bardzo pomogła akademia. Jestem zaangażowany w ten projekt i co dzień widzę, jak ona się rozwija. Do tego dostrzegam zaangażowanie władz miasta, które sporo inwestuje w sportową infrastrukturę. Dużym problemem jest za to dostępność ludzi, którzy chcą pracować z młodzieżą. Budować jest łatwo. Na boisko znajdą się środki, bo potem parę osób może się pokazać przy otwarciu boiska, przeciąć wstęgę, uśmiechnąć się do zdjęć. Ale takie obiekty muszą żyć. Tymczasem na Podlasiu brakuje ludzi, którzy mieliby pracować na tych boiskach z młodzieżą. Trzeba wspólnie znaleźć sposób, by ich znaleźć i zachęcić do pracy. Wracając jednak do pytania, to na razie zdobywam doświadczenia w Suwałkach, bo tu mi zaufano. A czy kiedyś wykorzystam je w innym miejscu, tego dziś nie wiem.
Nie korci pana, by podjąć pracę w roli trenera bramkarzy któregoś z klubów w ekstraklasie?