Nie wszyscy muszą mnie kochać

Wojciech Kowalewski, były bramkarz reprezentacji Polski przyznaje, że jest lokalnym patriotą, ale prowadzenie piłkarskiej akademii w Suwałkach nie zawsze jest łatwe.

Aktualizacja: 23.08.2016 07:57 Publikacja: 22.08.2016 23:00

Nie wszyscy muszą mnie kochać

Foto: Fotorzepa, bartosz jankowski Bartosz Jankowski

Rz: Czy dla kogoś, kto przez lata mieszkał w Moskwie, Warszawie czy Salonikach, Suwałki nie są zbyt ciasne?

Wojciech Kowalewski: Prowokacyjne pytanie, więc odpowiem podobnie. Nawet jeśli zdawałem sobie sprawę z trudności, które mogą mnie tu spotkać, to decyzję o powrocie w rodzinne strony podjąłem świadomie. Wiedziałem, że jeśli mam się czegoś nauczyć, to właśnie tutaj. Cztery lata temu otworzyłem akademię, w której szkolę piłkarsko dzieci i młodzież. Tyle, że Suwałki to nie są realia moskiewskie czy nawet warszawskie. Tu trzeba o wiele rzeczy walczyć. Wyszarpać, zadbać, wynegocjować.

Rozmawiałem niedawno z były piłkarzem, który także wrócił do rodzinnego miasta i otworzył w niej akademię. Przyznał jednak, że jeśli dostanie pierwszą ofertę z Warszawy, to bez wahania z niej skorzysta. A pan również skorzystałby z takiej okazji i wyjechał?

Nie, bo jestem lokalnym patriotą. Choć z jednego z filmów zapamiętałem jednak frazę „patriota-idiota"... A mówiąc na poważnie, to wrócić do domu po tylu latach wcale nie jest łatwo. Mnie bardzo pomogła akademia. Jestem zaangażowany w ten projekt i co dzień widzę, jak ona się rozwija. Do tego dostrzegam zaangażowanie władz miasta, które sporo inwestuje w sportową infrastrukturę. Dużym problemem jest za to dostępność ludzi, którzy chcą pracować z młodzieżą. Budować jest łatwo. Na boisko znajdą się środki, bo potem parę osób może się pokazać przy otwarciu boiska, przeciąć wstęgę, uśmiechnąć się do zdjęć. Ale takie obiekty muszą żyć. Tymczasem na Podlasiu brakuje ludzi, którzy mieliby pracować na tych boiskach z młodzieżą. Trzeba wspólnie znaleźć sposób, by ich znaleźć i zachęcić do pracy. Wracając jednak do pytania, to na razie zdobywam doświadczenia w Suwałkach, bo tu mi zaufano. A czy kiedyś wykorzystam je w innym miejscu, tego dziś nie wiem.

Nie korci pana, by podjąć pracę w roli trenera bramkarzy któregoś z klubów w ekstraklasie?

Trener bramkarzy zdany jest na los pierwszego trenera. Jeśli on zostanie zwolniony, to z klubu wylatuje cały jego sztab. Ja wolę bardziej stabilne projekty. To główny powód, dla którego nie podjąłem jeszcze pracy w seniorskiej piłce. Po tym, jak zakończyłem karierę piłkarza, zastanawiałem się, co dalej. Usiadłem przy stole i zacząłem analizować. Z jednej strony rozkręcałem już akademię, a z drugiej wciąż dostawałem propozycje z klubów. Zacząłem się wtedy zastanawiać, czy jest klub, który planuje ścieżkę rozwoju dla swoich bramkarzy i ich trenerów. Nie było ich wiele i dlatego zrezygnowałem. A oferty wciąż napływają, co jest bardzo miłe. Cóż, może kiedyś? W tej chwili raczej nie. Zadeklarowałem się, że rozwinę akademię i słowa dotrzymam.

Nawiązując do pana słów, że po powrocie nie zawsze jest łatwo, warto przypomnieć historię z jednego z meczów Wigier Suwałki. Kibice obrażali pana, bo nie spodobało im się, że dzieci z akademii jeżdżą na mecze Jagiellonii Białystok, największego wroga Wigier. Jak pan na to zareagował?

Ludzie, którzy podobnie jak ja takich sytuacji nie akceptują, zareagowali na to, co się wydarzyło. Sprawa trafiła na policję, znaleziono sprawców. Musieli pracować społecznie i zapłacić grzywnę, którą przekazałem na cele społeczne. Absurdalna sytuacja. Jestem wychowankiem Wigier, który wielokrotnie reprezentował kraj, grałem w Lidze Mistrzów. Nie wszyscy muszą kochać Kowalewskiego, bo to dopiero byłoby dziwne. Ale szacunek należy się każdemu.

Wróćmy do piłki. Kiedy spotkał się pan z pierwszym trenerem bramkarzy z prawdziwego zdarzenia?

Miałem to szczęście, że już w Wigrach. Trenerem pierwszego zespołu był wówczas były bramkarz Grzegorz Szerszenowicz. Prowadził zajęcia dla wszystkich piłkarzy, ale i indywidualne dla bramkarzy. A wcześniej uczyłem się od starszych kolegów, podpatrywałem ich na treningach. Trudno jednak powiedzieć, by byli to typowi trenerzy bramkarzy.

Były bramkarz, a dziś trener Ryszard Jankowski przyznał, że pierwszego trenera bramkarzy spotkał w wieku 30 lat, po tym jak wyjechał za granicę.

Miałem więcej szczęścia, bo po tym, jak przeniosłem się do Legii, trenował mnie Lucjan Brychczy, którzy wówczas zajmował się bramkarzami. A zaraz potem do klubu przyszedł Jacek Kazimierski, przed laty świetny bramkarz. Od tego momentu zacząłem systematyczną pracę.

O swoim wyszkoleniu powiedział pan: „byłem przypadkiem".

Nie byłem zawodnikiem wyszkolonym według konkretnego planu. Moja kariera i jej początki oparte były na determinacji, pasji i zaangażowaniu. Oczywiście także na pewnej dozie talentu, ale bardziej ambicji. Jako 12-latek byłem trenowany tymi samymi środkami, które wykorzystywane były w treningu seniorskim. Ćwiczenia różniły się tylko obciążeniem. W większości były to strzały na bramkę i gierka. Gdy odchodziłem do Legii, miałem 20 lat. Zacząłem trenować, gdy miałem dziesięć. Dziś zawodnicy odchodzą do dorosłej piłki, gdy mają 15-16 lat, zaczynają grać w wieku 18, a szkolenie zaczynają jako sześciolatkowie. To daje im dużo więcej czasu spędzonego na treningu i przygotowaniu do kariery. Wiedza i metodyka są zupełnie inne, dostosowane do wieku. Środki są o wiele bogatsze – mamy Narodowy Model Gry, trenerów z licencjami...

Gdy w wyszukiwarkę internetową wpisuje się hasło „szkolenie bramkarzy w Polsce", zaraz wyskakują artykuły o tym, jak ono kuleje i że to właściwie mit. Zgodzi się pan?

Osiągnięcia mamy rewelacyjne. Nie ma chyba kraju, który miałby tylu golkiperów w najsilniejszych ligach Europy. Marka polskiego bramkarza jest ceniona. Tyle, że efekt jest lepszy niż system, którego właściwie jeszcze nie ma. Jest kilka ośrodków, które świetnie pracują z bramkarzami, ale są one oparte na pojedynczych osobach. Legia to Krzysztof Dowhań, który regularnie wypuszcza do Europy świetnie wyszkolonych bramkarzy. Z kolei Lech to Szamotuły i Andrzej Dawidziuk. W innych klubach ekstraklasy nie widać jeszcze takich efektów, ale jest postęp, dużo się nad tym dziś pracuje. Ja też po części w tej pracy biorę udział. Moim zdaniem największe kluby powinny być zainteresowane, by mniejsze ośrodki, jak np. Suwałki, miały dobre warunki do pracy. Reprezentanci Polski to w większości nie wychowankowie dużych, głośnych akademii, tylko malutkich, lokalnych klubów. Ktoś ich odnalazł i dał im szansę. Miałem niedawno okazję pracować z grupą takiej młodzieży przy okazji Letniej Akademii Młodych Orłów. Widziałem chłopaków z małych miast o ponadprzeciętnych umiejętnościach. Teraz trzeba zatroszczyć się, by ktoś z nimi odpowiednio pracował i nie zmarnował ich potencjału. Trzeba mieć na to plan.

Przy okazji projektu LAMO spotkały się trzy pokolenia bramkarzy – Józef Młynarczyk, pan oraz zdolni nastolatkowie...

To było świetne przeżycie, łączenie pokoleń jest tu kluczem do sukcesu. Jako dziecko oglądałem Józefa Młynarczyka w telewizji, kibicowałem mu. Potem w reprezentacji był moim trenerem, co było największą możliwą motywacją. Być może młodzi bramkarze, z którymi ćwiczyliśmy w Gniewinie, kiedyś także oglądali moje mecze. Z własnego przykładu wiem, jak to działa na wyobraźnię.

Wracając do LAMO, to był bardzo wartościowy czas. Godziny rozmów i dyskusje z trenerem Młynarczykiem były dla mnie bezcenne.

Wojciech Kowalewski 39-letni były bramkarz reprezentacji Polski. Występował m.in. w Legii Warszawa, Szachtarze Donieck, Spartaku Moskwa i Iraklisie Saloniki. Urodził się w Białymstoku, jest wychowankiem Wigier Suwałki. W 2012 roku otworzył w rodzinnym mieście futbolową akademię, której filie działają w Sejnach, Olecku i Gołdapi.

Rz: Czy dla kogoś, kto przez lata mieszkał w Moskwie, Warszawie czy Salonikach, Suwałki nie są zbyt ciasne?

Wojciech Kowalewski: Prowokacyjne pytanie, więc odpowiem podobnie. Nawet jeśli zdawałem sobie sprawę z trudności, które mogą mnie tu spotkać, to decyzję o powrocie w rodzinne strony podjąłem świadomie. Wiedziałem, że jeśli mam się czegoś nauczyć, to właśnie tutaj. Cztery lata temu otworzyłem akademię, w której szkolę piłkarsko dzieci i młodzież. Tyle, że Suwałki to nie są realia moskiewskie czy nawet warszawskie. Tu trzeba o wiele rzeczy walczyć. Wyszarpać, zadbać, wynegocjować.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony
Regiony
Tychy: Rządy w mieście przejmuje komisarz wybrany przez Mateusza Morawieckiego